W porównaniu z ostatnimi zmasowanymi atakami na Sony oraz dostawców poczty elektronicznej, włamanie do Nintendo wydaje się małym incydentem. Jak informują przedstawiciele firmy, wprawdzie hakerom udało się obejść zabezpieczenia amerykańskich serwerów, które obsługują klientów w Stanach Zjednoczonych, ale nie wyciekły żadne dane dotyczące firmy, czy użytkowników. Mimo to atak na kolejnego giganta przemysłu gier rodzi pytanie o bezpieczeństwo i ochronę przed zakusami cybernetycznych przestępców.
Grupa hakerska o nazwie LulzSecurity, która twierdzi, że jest odpowiedzialna za piątkowy atak na Sony, opublikowała w Internecie plik konfiguracyjny, który został rzekomo ukradziony przez jej członków z serwera Nintendo.
Rzecznik Nintendo, Ken Toyoda potwierdził, że faktycznie doszło do włamania do serwera amerykańskiego jednak dane, które zostały wykadzone nie są zagrożeniem ani dla firmy, ani dla jej klientów.
Grupa LulzSecurity po ataku opublikowała na swoim Twitterze informację, że nie chodziło i m o uderzenie w Nientendo, ale pokazanie firmie luk w jej systemie bezpieczeństwa.
To już kolejny z serii cyberataków, które zostały przeprowadzone od kwietnia. Ich ofiarami padły firmy takie jak Google, Lockeed Martin, Sony czy Yahoo.