Nawet prezes (CEO), który ich nie używa, ma na ich temat coś do powiedzenia. Najczęściej, że jest to czasochłonna zabawa dla małolatów. Czy nie nadszedł już jednak czas, żeby nawet najbardziej konserwatywni prezesi popatrzyli na media społecznościowe z powagą? Bo jak pokazują przykłady najwybitniejszych menedżerów na świecie, tak samo jak CEO aktywny na Facebooku i Twitterze może spółce zaszkodzić, tak też może pozytywnie wpłynąć na jej wycenę.
Coraz większe zaangażowanie
Niedawno wpadły mi w ręce badania przeprowadzone przez Weber Shandwick, dotyczące wizerunku prezesów na świecie. Pokazują one, że zaangażowanie prezesów w mediach społecznościowych wzrosło na poziomie globalnym z 36 proc. w 2010 roku do 66 proc. w 2012 roku. Tegoroczny raport KRC Research, oparty na rozmowach z 600 prezesami na 10 rynkach potwierdza, że 76 proc. z nich widzi w tym ogromne korzyści.
Co więcej, taką obecność doceniają także pracownicy – dla 52 proc. z nich prezesi udzielający się w mediach społecznościowych jest inspirujący, a 46 proc. twierdzi, że ich firma dzięki temu idzie z duchem czasu.
Przez kilka lat czekałem, aż portale takie jak Facebook i Twitter osiągną masę krytyczną, i mówiąc wprost – jak osoby, na których opinii mi zależało (klienci, współpracownicy, liderzy opinii) zaangażują się w te narzędzia na tyle, żeby stały się one elementem ich codziennego życia. Tak jak np. codzienne czytanie gazety i przeglądanie informacji z giełdy.
Podobnie myśli i myślało wielu prezesów. Niektórzy z nich, jak np. Richard Branson z Virgin czy Jeffrey Immelt z General Electric wykorzystuje te narzędzia tak efektywnie, że nierzadko to, co w nich piszą, przyćmiewa działania marketingowe i PR-owe spółek, w których są szefami.