Jak to się dzieje, że wpisując w przeglądarkę adres taki, jak www.rp.pl, komputer wie, jaką stronę nam wyświetlić? W jaki sposób organizowane są adresy w Internecie i kto dba o to, aby pakiety danych trafiały tam, gdzie trzeba? Kto trzyma w ręku „książkę telefoniczną" Internetu z najważniejszymi numerami? I kto może do tej książki wpisywać kolejne pozycje – lub je w razie potrzeby usunąć?
Gdy mówimy o internetowych potęgach, zwykle mamy na myśli Google'a czy Facebooka – widoczne i działające na wyobraźnię rozmachem swoich przedsięwzięć firmy. Te nazwy znają wszyscy. Ale o organizacji ICANN (Internet Corporation for Assigned Names and Numbers, Internetowa Korporacja ds. Nadawania Nazw i Numerów), która w praktyce nadzoruje ruch w Internecie, słyszały tylko osoby interesujące się funkcjonowaniem sieci.
Spór o dowodzenie
Rolę ICANN w nadzorowaniu Internetu przypomniano ostatnio przy okazji konferencji Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego (ITU) w Dubaju. To tam – wśród setek innych propozycji – część państw zgłosiła pomysł, aby zarządzanie światową siecią odebrać ICANN i przekazać w ręce międzynarodowego gremium.
Rozpętała się burza. Największe firmy działające w sieci ostrzegły, że próba odebrania ICANN kontroli nad Internetem jest równoznaczna z wprowadzeniem cenzury. „To może dać zielone światło dla opresyjnej polityki w niektórych krajach" – mówił Eric Schmidt z Google'a.
– To wojna o wolność Internetu pomiędzy Europą w sojuszu z USA i Kanadą a państwami takimi jak Chiny, Rosja i państwa arabskie – oświadczył również polski minister administracji i cyfryzacji Michał Boni.