Kto rządzi Internetem

W walce o władzę nad światową siecią polityka i biznes splatają się jak nigdzie indziej.

Publikacja: 23.12.2012 13:00

Mapa sieci pokazuje popularność serwisów internetowych. Jej interaktywną wersję można obejrzeć na: i

Mapa sieci pokazuje popularność serwisów internetowych. Jej interaktywną wersję można obejrzeć na: internet-map.net

Foto: internet–map.net

Jak to się dzieje, że wpisując w przeglądarkę adres taki, jak www.rp.pl, komputer wie, jaką stronę nam wyświetlić? W jaki sposób organizowane są adresy w Internecie i kto dba o to, aby pakiety danych trafiały tam, gdzie trzeba? Kto trzyma w ręku „książkę telefoniczną" Internetu z najważniejszymi numerami? I kto może do tej książki wpisywać kolejne pozycje – lub je w razie potrzeby usunąć?

Gdy mówimy o internetowych potęgach, zwykle mamy na myśli Google'a czy Facebooka – widoczne i działające na wyobraźnię rozmachem swoich przedsięwzięć firmy. Te nazwy znają wszyscy. Ale o organizacji ICANN (Internet Corporation for Assigned Names and Numbers, Internetowa Korporacja ds. Nadawania Nazw i Numerów), która w praktyce nadzoruje ruch w Internecie, słyszały tylko osoby interesujące się funkcjonowaniem sieci.

Spór o dowodzenie

Rolę ICANN w nadzorowaniu Internetu przypomniano ostatnio przy okazji konferencji Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego (ITU) w Dubaju. To tam – wśród setek innych propozycji – część państw zgłosiła pomysł, aby zarządzanie światową siecią odebrać ICANN i przekazać w ręce międzynarodowego gremium.

Rozpętała się burza. Największe firmy działające w sieci ostrzegły, że próba odebrania ICANN kontroli nad Internetem jest równoznaczna z wprowadzeniem cenzury. „To może dać zielone światło dla opresyjnej polityki w niektórych krajach" – mówił Eric Schmidt z Google'a.

– To wojna o wolność Internetu pomiędzy Europą w sojuszu z USA i Kanadą a państwami takimi jak Chiny, Rosja i państwa arabskie – oświadczył również polski minister administracji i cyfryzacji Michał Boni.

Na pierwszy rzut oka sprawa jest jasna – siły zła wystąpiły przeciw demokracji i wolności. Rzecz jest jednak bardziej złożona, co widać dopiero, gdy spojrzymy na to, czym jest ITU i czym jest ICANN. Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny to organizacja ONZ powołana do regulowania rynku telekomunikacyjnego. Powstała jeszcze w 1865 roku (jako Międzynarodowy Związek Telegraficzny). Od tego czasu poszerzała swoje uprawnienia, włączając w nie m.in. telefonię komórkową czy kwestie związane z satelitami telekomunikacyjnymi. Obecnie do ITU należą 193 państwa.

To Departament Handlu USA ma ostateczny głos w sprawach nadzoru nad domenami internetowymi

Dla Hamadouna Touré, przewodzącego ITU, włączenie do jej zadań również nadzoru nad Internetem jest wynikiem rozwoju technologii. – Kiedy wynalazek jest wykorzystywany przez miliardy ludzi na całym świecie, nie jest już dłużej własnością jednego narodu, nawet jeżeli to potężny naród. Musi istnieć mechanizm zapewniający prawo głosu wielu krajom – mówił Touré przed konferencją w Dubaju.

Historia ICANN, choć krótsza, jest znacznie bardziej skomplikowana. To amerykańska organizacja non profit, która została powołana specjalnie w celu zarządzania Internetem. Początkowo problemem przyznawania domen (takich jak .com czy .net) zajmowała się firma Network Solutions na mocy porozumienia z amerykańskim rządem. Powołana dopiero w 1998 roku organizacja ICANN miała wprowadzić konkurencję na rynku domen internetowych i uczynić cały proces ich przyznawania bardziej przejrzystym.

Sieciowa gorączka złota

Działająca według kalifornijskiego prawa ICANN jest zarządzana przez 16-osobową radę, której ośmiu członków wybiera komitet nominacyjny, sześciu jest wskazywanych przez organizacje wspierające, jeden pochodzi z ogólnego głosowania, a jednego rada wybiera sama na prezesa.

Skomplikowane? Na pewno bardziej niż procedury ITU. Ale w sprawach zarządzania nazwami w Internecie sprawa jest prostsza – tu ICANN działa na podstawie umowy z amerykańskim Departamentem Handlu. I to rząd ma ostateczny głos w kluczowych sprawach dotyczących domen internetowych najwyższego poziomu.

A to oznacza, że – oczywiście teoretycznie – USA może wykreślić ze spisu domenę jakiegoś kraju. Może też tego technicznego narzędzia użyć do wywierania nacisku na kraje uznawane za nieprzyjazne. A w razie jakichkolwiek sporów sprawę rozstrzyga amerykański sąd.

Jest w tym też aspekt ekonomiczny. Po pierwsze – interes z rządem jest dla ICANN bardzo opłacalny. Choć organizacja określa sama siebie jako non profit, za przyznawane domeny (a teraz ten rynek otwarto, wprowadzając większe możliwości rejestracji nazw) trzeba płacić. Okrągłe 185 tys. dolarów za domenę najwyższego poziomu. Plus 25 tys. dolarów rocznie za jej utrzymanie.

Według informacji samej organizacji dotychczasowe wpływy z tego tytułu przekroczyły 350 mln dolarów, które mają być przeznaczone na... analizę zgłoszeń i koszty działalności.

Cyfrowo wykluczeni

– To dziwne, że USA podkreślają, iż system nadzorowania Internetu nie ma większego znaczenia. A jednak gdy pojawia się propozycja przeniesienia tych uprawnień do gremium, w którym znajdą się wszystkie kraje, a nie tylko USA, padają zarzuty o próby przejęcia kontroli nad Internetem – podkreśla Parminder Jeet Singh z organizacji IT for Change i doradca oenzetowskiego Internet Governance Forum.

W jego opinii internetowa hegemonia USA realizowana przez ICANN w praktyce utrudnia państwom rozwijającym się korzystanie z dobrodziejstw Internetu. One mają tylko zapewnić infrastrukturę, przez którą chcą przesyłać dane takie firmy jak Google czy Facebook.

Propozycja wprowadzenia opłat za przesyłanie danych również w Dubaju padła, budząc furię przedstawicieli wielkich koncernów. Vinton Cerf, jeden z „ojców Internetu", były członek zarządu ICANN, związany z Google'em, nazwał taki plan „wstecznictwem, który szkodzi otwartości sieci".

– Nie wstydzimy się powiedzieć, że otwarta sieć jest dobra dla świata i tak się składa, że jest też dobrą szansą dla biznesu – przyznał David Drummond, szef prawników Google'a.

– Bogata Północ proponuje biedniejszym krajom, aby skupiły się na wykorzystaniu wielkiego potencjału Internetu, a takie abstrakcyjne kwestie, jak zarządzanie siecią, zostawiły innym – gorzko konkluduje Parminder Jeet Singh. – Prezentują się jako obrońcy wolności w Internecie, głównie wolności słowa. Kraje rozwijające się przedstawiają jako antydemokratyczne i gorsze. Kraje, których nie należy dopuszczać zbyt blisko najważniejszych guzików.

Jak to się dzieje, że wpisując w przeglądarkę adres taki, jak www.rp.pl, komputer wie, jaką stronę nam wyświetlić? W jaki sposób organizowane są adresy w Internecie i kto dba o to, aby pakiety danych trafiały tam, gdzie trzeba? Kto trzyma w ręku „książkę telefoniczną" Internetu z najważniejszymi numerami? I kto może do tej książki wpisywać kolejne pozycje – lub je w razie potrzeby usunąć?

Gdy mówimy o internetowych potęgach, zwykle mamy na myśli Google'a czy Facebooka – widoczne i działające na wyobraźnię rozmachem swoich przedsięwzięć firmy. Te nazwy znają wszyscy. Ale o organizacji ICANN (Internet Corporation for Assigned Names and Numbers, Internetowa Korporacja ds. Nadawania Nazw i Numerów), która w praktyce nadzoruje ruch w Internecie, słyszały tylko osoby interesujące się funkcjonowaniem sieci.

Pozostało 86% artykułu
Media
Donald Tusk ucisza burzę wokół TVN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Media
Awaria Facebooka. Użytkownicy na całym świecie mieli kłopoty z dostępem
Media
Nieznany fakt uderzył w Cyfrowy Polsat. Akcje mocno traciły
Media
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Media
Gigantyczne przejęcie na Madison Avenue. Powstaje nowy lider rynku reklamy na świecie