Minął właśnie rok od wręczenia Nobla Oldze Tokarczuk. W związku z rocznicą pisarka ponownie oddała do rąk czytelników „Czułego narratora". Tym razem jednak jest to zbiór 12 wykładów, które wieńczy słynny wykład sztokholmski. 12 tekstów o pisaniu powieści i tworzeniu postaci literackich, o tym, że ważna jest praca tłumacza, jak powstawały „Księgi Jakubowe" i jaka jest rola czytania w życiu. Wykład na ten ostatni temat – „Palec w soli, czyli krótka historia mojego czytania" – to fascynująca opowieść o znaczeniu lektur w życiu noblistki, o niebywałej ich liczbie, lektur świetnie zapamiętanych i opisanych. Wyraźnie przy tym nostalgiczna Olga Tokarczuk ostrzega, że jeżeli między 9. a 16. rokiem życia nie zaznałeś „niemal erotycznej przyjemności" płynącej z lektury, to nie staniesz się już prawdziwym czytelnikiem. A gdzie indziej dodaje, że należy do ostatniego pokolenia, które czyta książki.
„Czuły narrator" pozwala lepiej zrozumieć widzenie spraw najważniejszych, którymi noblistka nasącza swoje powieści. Właśnie dlatego sięgnąłem po tę publikację.
Diagnoza współczesności
Autorka mocno przeżywa rozdarcie świata, który za sprawą internetu z jednej strony stał się nieogarniony, z drugiej zaś się skurczył, a jego skończoność stała się dojmująca. Bo przecież jeszcze niedawno był wielki, tajemniczy i nie do objęcia wyobraźnią. Teraz wyobraźnia stała się zbędna, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki... po smartfona. Wikipedia daje ogromny zasób wiedzy nieustannie uzupełnianej, odświeżanej, dostępnej z każdego miejsca na Ziemi. Nie jest to jednak wymarzona przez XVII-w. czeskiego myśliciela Jana Amosa Komensky'ego pansofia, synteza wiedzy o rzeczywistości. Nie jesteśmy w stanie unieść ogromu informacji, które dzielą, zamykają w bańkach, tworzą opowieści nieprzystające do siebie. Na dodatek w internecie steruje się danymi, służąc znanym lub nieznanym beneficjentom programowaniu zachowań użytkowników.
Świat skurczył się również dlatego, że do czasu pandemii można było podróżować wszędzie, byle tylko mieć pieniądze, pokonywać niewiarygodne odległości, spotykać ludzi, których nasi dziadkowie nigdy by nie spotkali. Zarazem jednak skończył się dramatyzm, tajemniczość podróżowania. Ludzie kiedyś, wyruszając w drogę, musieli liczyć się z tym, że nie wrócą, spisywali testamenty, a potem stawali oniemiali przed innością, egzotyką spotkanego. Dzisiaj białe plamy wypełniają mapy Google'a, które „z okrutną dokładnością pokazują każdy zaułek". Zapanował „Pan Tanio-Kupić-Drogo-Sprzedać", który lata z kontynentu na kontynent z paszportem jakiegoś „dobrego państwa". Chce, „żeby było egzotycznie, ale nie za bardzo. Chce, żeby było prawdziwie, lecz w żadnym wypadku za cenę rezygnacji z porannego prysznica". Dzięki mieszczącemu się w dłoni urządzeniu może w każdej chwili rozmawiać z rodziną oddaloną o tysiące kilometrów. Kupuje pamiątki i prezenty, które łączy to, że większość została wyprodukowana w Chinach.
A tak naprawdę... Tak naprawdę nie ma jednego świata, o którym marzyli filozofowie, jakiegoś obiektywnego uniwersum, gdzie „wszyscy mogli się spotkać i rozpoznać w sobie bliźniego". Jak w tej opowieści o przewodnikach jakiejś części Polski, jednym napisanym przez katolików, drugim – przez Żydów. Zupełnie inne, jakby o różnych krainach. Nie ma jednego świata, są tylko fantazmaty.