W swoim testamencie politycznym opublikowanym dopiero w latach 90., zresztą na łamach „Rzeczpospolitej”, pisał: „Wierzyłem w każde słowo Churchilla i Roosevelta. Chciałem wierzyć w każdy frazes przez nich głoszony. Koiło to moją udręczoną duszę”. Powiedzieć: „zawiódł się na aliantach”, byłoby cukrowaniem problemu, on przeżył autentyczny wstrząs.
Podobnie niedorzeczne są próby wyjaśnienia decyzji powrotu Pruszyńskiego do kraju wpływem Antoniego Słonimskiego, Karola Estreichera czy kogokolwiek innego. No, może poza Oskarem Langem, który zaproponował mu wyjazd na placówkę do Stanów Zjednoczonych. Takich czysto ludzkich względów nigdy nie należy lekceważyć, ale w przypadku Pruszyńskiego, idealisty pierwszej wody, musiały być one wtórne.
Deklarował wyraźnie: „Nie jestem komunistą. Kocham wolność i demokrację. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić ją powojennej Polsce. Walczyłem przeciw niedemokratycznemu systemowi w Polsce przedwojennej. Z moich doświadczeń w Rosji wiem, co obecnie Polskę czeka”.Profetyczne zdolności przypisywano mu, odkąd swą pierwszą, wydaną w roku 1932, książkę zatytułował: „Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193?”. Nie przeceniał tego daru, konstatując kiedyś z goryczą: „W Polsce łatwo być Kasandrą, gdyż złe proroctwa tak czy tak się spełnią”.
Zginął 13 czerwca 1950 roku na niemieckiej autostradzie. Spieszył do Polski, dokładnie do pałacu w Oborach, na swój wieczór kawalerski. Rozwiódł się po 15 latach małżeństwa z Marią z Meysztowiczów i miał się żenić z Julią Hartwig. Był kiepskim kierowcą, nie brakuje jednak hipotez, że padł ofiarą zamachu. Podobno Józef Światło miał powiedzieć, że „sprawę przekazaliśmy towarzyszom niemieckim”, czyli że autora „Trzynastu opowieści” zlikwidowali poprzednicy Stasi. Zapomina się często, że to Pruszyński, a nie Giedroyc i „Kultura” paryska, jako pierwszy w 1942 roku powiedział: Lwów i Wilno za Wrocław i Szczecin. „Polski Londyn” wściekł się, a po latach jeszcze Jan Lechoń bez zmrużenia oka o autorze „Różańca z granatów” tak pisał: „Był on pierwszym zdrajcą i śmierć nie może znieść tego słowa”.