Dom zachodzącego słońca

Rozmowa ze Stanisławem Srokowskim.

Aktualizacja: 09.05.2008 16:44 Publikacja: 09.05.2008 11:34

Stanisław Srokowski

Stanisław Srokowski

Foto: Prószyński i ska

Rz: Atutem pańskiej prozy jest język. Weźmy takie zdanie, jak mniemam, credo najnowszej pana powieści: „Teraz będziemy zarzucać lasso na szyję absurdu, by dokładniej przyjrzeć się, jak kąsają nas i zjadają zęby samotności”.

Język jest rzeczywistością. Jest w nim zapisana i mocno się trzyma. Niestety, w powszechnym mniemaniu istnieje coś takiego, jak osobny język i osobna rzeczywistość. I mędrcy różnej maści pouczają nas, że wystarczy zmienić język, a rzeczywistość stanie się inna. Stąd wzięły się owe cudaczne slogany, że to samo można wyrazić innymi słowami. Otóż nie. Nie da się. Bowiem wyrazić coś innymi słowami, to wyrazić inną rzeczywistość, inny jej stan, inną konsystencję, estetykę, inną głębię, światło, zapach, barwę, ton, rytm, puls i jeszcze kilka rzeczy.

Moja powieść „Samotność” prowadzi wielki spór z językiem pozorów, frazeologią społecznych złudzeń i fantasmagorią fałszywych wartości. W tonie sarkastycznym protestuje przeciwko ogłupianiu narodu, któremu i tak się przyprawia różne gęby i wmawia różne głupoty do głowy. Pisarze biorą brzemię odpowiedzialności za odkłamywanie rzeczywistości, którą zakłamują politycy, dziennikarze, ideolodzy i cała masa różnych speców od obłudy, kłamstwa i maskowania świata.

Bardzo gorzko, ale prawdziwie, brzmi zdanie: „Zaczynała się epoka barbarzyństwa, pustki duchowej i kiczowatych gustów”. Kiedy się ona wreszcie skończy?

Mam jak najgorsze przeczucia. W powojennej Polsce mieliśmy dwie epoki barbarzyństwa. Epoka pierwsza to sięgająca drugiej połowy lat 40. Do dziś w dużej mierze w sensie mentalnym nie możemy się od niej uwolnić. Zniszczona przedwojenna inteligencja polska nie mogła już nadawać tonu i fasonu polskiej kulturze. Jej miejsce zajęła ciemna masa, bez wiedzy, stylu i mądrości. Przez dziesięciolecia spychała naród w kąt cywilizacji. Niestety, swój udział w pomnażaniu wszelkiej maści chamstwa miała też, pożal się Boże, bohema artystyczna. Pisarze, plastycy, muzycy, twórcy teatru i kina, poddając się terrorowi socrealizmu i czyniąc niepomierne szkody w umysłach całego pokolenia, zamulając język kłamstwem i intelektualną szmirą.

Od kilkunastu lat szerzy się druga fala barbarzyństwa. Na kolejnych szczytach władzy, w rządzie i parlamencie, roi się od chamstwa, prymitywizmu, załgania i hipokryzji. Codziennie jesteśmy karmieni fałszem, cynizmem, obłudą i złym smakiem. A w ślady naszej elity politycznej podąża znowu, pożal się Boże, polska rozrywka niesmaczna, prostacka, ordynarna. Arogancja i ignorancja szerzą się w zastraszającym tempie. Całe tabuny wyjców zagłuszają nam życie, hordy domorosłych artystów zaśmiecają nam język i umysły byle jakimi kabaretami, byle jakimi spektaklami, byle jakimi galeriami, byle jakimi filmami i byle jaką literaturą. Pustka duchowa przelewa się przez telewizory, a kiczowate gusty niszczą resztki dobrego smaku.

Odradzanie duchowe będzie czasochłonne. Musimy dochować się nowej elity, zdolnej postawić zaporę arogancji, barbarzyństwu i prymitywizmowi. I doczekać się autentycznych autorytetów, bo ich nie mamy. To potrwa.

Pomysł do książki zaczerpnąłem z konkretnego domu znajdującego się we Wrocławiu. Wielokrotnie tam bywałem. Widziałem, jak mieszkańcy wchodzą w świat fantasmagorii i rojeń. Był to dom-widmo. I jest to dom-widmo, bo nadal istnieje. Ostatni jego lokatorzy właśnie dostają obłędu albo umierają. A takich domów mamy miliony. Nie tylko w Polsce, ale na świecie. Z pozoru wyglądają normalnie. A w środku piekło. Panowała tam właśnie taka atmosfera, jaką opisałem. Ludzie czekali na śmierć i nie mogli od niej uciec. Fatum zapisane zostało w każdej komórce ich ciała. Nie byli w stanie się od niego uwolnić. To są fakty. Tylko cóż po nich? Gdyby nie było literackiej kreacji, nie powstałby metaforyczny obraz. Bo w istocie rzeczy ten dom, to dom-życie, dom-świat. A tam, gdzie jest życie, tam jest i śmierć. I taki dom opisałem. Z całym dobytkiem inwentarza, z bagażem groteskowych lęków, karykaturalnych obsesji. Z dramatycznymi zasobami śmieszności i urojeń. Ale i z czymś więcej. Ten dom to Dom-Labirynt, w którym spotyka się stężone, na wielką skalę, zło i zdeptane dobro, nienawiść i heroiczną odwagę, podłość i wstyd oraz chichot materii. Labirynt idący we wszystkich kierunkach. Lecz więźniem w nim nie jest Minotaur, jak w starożytnym greckim mieście Knossos, ale nasze życie. Proszę dokładnie prześledzić poszczególne sceny, a zobaczy pan, jak się odbijają w nich nasze różne oblicza, zdeformowane myśli i groteskowe pragnienia. Jest to demistyfikacja współczesnej rzeczywistości, która nie widzi siebie samej, śmiesznej i groźnej. Trzeba jej przystawić do oczu lustro, literaturę, sztukę.

Pisarze biorą brzemię odpowiedzialności za odkłamywanie rzeczywistości, którą zakłamują politycy, dziennikarze, ideolodzy i cała masa różnych speców od obłudy, kłamstwa i maskowania świata

Jako dziecko był pan świadkiem ludobójstwa dokonanego przez UPA na Kresach Wschodnich. Traktują o tym wstrząsające opowiadania zawarte w opublikowanym przed rokiem tomie „Nienawiść”, moim zdaniem, gotowe scenariusze filmowe. Swoją drogą, jak postrzega pan przyszłość relacji polsko-ukraińskich?

Nie widzę chętnych i odważnych reżyserów, by zmierzyli się z tą problematyką. Wajda do „Katynia” dojrzewał blisko 60 lat. A ludobójstwo na Kresach to znacznie bardziej dramatyczna materia niż Katyń, wymagająca wielkiej odwagi moralnej i artystycznej. I talentu dużej klasy. Pewien ceniony reżyser pochodzący zza Buga, któremu wysłałem „Nienawiść”, milczy jak grób.

A jak się ułożą relacje polsko-ukraińskie? Jak z gryzącą ironią powiada wielki polski pisarz Włodzimierz Odojewski „zamiecie wszystko, zawieje”. Ma nosa i wie, że to czas rozwiąże nasze problemy. Tytuł jego powieści należy rozumieć jako skargę, ból, przestrogę, by tak się nie stało. Fakty są takie, że Ukraińcy nie mają żadnych zahamowań, by stawiać pomniki mordercom, Banderze i innym. Ich imieniem nazywa się ulice i place wielkich miast. Na ich przykładzie uczy się bohaterstwa w ukraińskich szkołach i na wyższych uczelniach. A polski rząd i parlament nie mają odwagi potępić zbrodni ukraińskich nacjonalistów. W naszych szkołach nauczyciele historii nie mówią o tragedii Kresów. Bo nie ma jej w programach nauczania.

65. rocznica mordów na Wołyniu i Podolu jest okazją, by odbyła się wielka publiczna debata na ten temat. Ale kto ma to uczynić? Prasa? Telewizja? Kto się tego nie ulęknie? Gdy odbierałem w Warszawie wyróżnienie Nagrody im. Józefa Mackiewicza, podszedł do mnie wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski, wielce zasłużony dla wolności, pogratulował mi, a ja zadałem mu pytanie. Czy Senat znajdzie tyle siły, by potępić ukraińskie zbrodnie? Na co marszałek ze znaną u naszych polityków odwagą odparł: No, nie wiem, nie wiem.

Układanie stosunków zaczyna się od prawdy, a nie od niewiedzy i kłamstwa. Wtedy dojdzie do pojednania dwu narodów, które, podkreślam, na to zasłużyły, gdy zniknie bariera strachu i koniunkturalnych interesów. Tymczasem nasi wybitni twórcy milczą, jakby nigdy nie było tej hekatomby. Jakby Polska w tej mierze była bez przeszłości. Oczywiście politycy mogą jeszcze przez lata klajstrować realia, lecz dopiero wtedy nastąpi prawdziwe, a nie deklaratywne pojednanie, gdy cała prawda ujrzy światło dzienne.

(ur. 1936) pochodzi z województwa tarnopolskiego, po repatriacji w 1945 r. wraz z rodziną osiadł w Szczecińskiem. Studiował na WSP w Opolu (dyplom 1960), potem pracował w Legnicy jako nauczyciel. Po Marcu ’68 zmuszony do opuszczenia szkoły, zamieszkał we Wrocławiu, gdzie był dziennikarzem. Doradzał NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych we Wrocławiu; był rzecznikiem prasowym związku.W stanie wojennym wyrzucony z redakcji; blisko dwa lata bezrobotny. W latach 1990 – 1993 wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego.Autor powieści, m.in.: „Lęk” (1978), „Duchy dzieciństwa” (1985), „Repatrianci” (1988), „Samotność” (2008) i tomów poezji: „Strefa ciszy” (1968), „Akty” (1971), „Zjadanie” (1985), a także sztuk teatralnych i słuchowisk. Jego zbiór opowiadań „Nienawiść” otrzymał w 2007 roku wyróżnienie od kapituły Nagrody im. Józefa Mackiewicza.

Rz: Atutem pańskiej prozy jest język. Weźmy takie zdanie, jak mniemam, credo najnowszej pana powieści: „Teraz będziemy zarzucać lasso na szyję absurdu, by dokładniej przyjrzeć się, jak kąsają nas i zjadają zęby samotności”.

Język jest rzeczywistością. Jest w nim zapisana i mocno się trzyma. Niestety, w powszechnym mniemaniu istnieje coś takiego, jak osobny język i osobna rzeczywistość. I mędrcy różnej maści pouczają nas, że wystarczy zmienić język, a rzeczywistość stanie się inna. Stąd wzięły się owe cudaczne slogany, że to samo można wyrazić innymi słowami. Otóż nie. Nie da się. Bowiem wyrazić coś innymi słowami, to wyrazić inną rzeczywistość, inny jej stan, inną konsystencję, estetykę, inną głębię, światło, zapach, barwę, ton, rytm, puls i jeszcze kilka rzeczy.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski