Stambuł” to piękna autobiograficzna opowieść Orhana Pamuka o jego ukochanym mieście, dzieciństwie, rodzinie i rozdarciu między Europą a Turcją.
Rzym Oktawiana Augusta pamiętamy już tylko dzięki ruinom i książkom historyków. Ateny Peryklesa także są dziś jedynie wspomnieniem. To dlatego, że nie doczekały się opowieści na swą miarę. To pisarze stawiają bowiem miastom najtrwalsze (i najpiękniejsze) pomniki. Rejestrują obyczaje, sławią ich urodę, pochylają się nad nędzą, próbują uchwycić jak najwięcej szczegółów, które później znikną z biegiem lat. Właściwie każde wielkie europejskie miasto miało swojego piewcę. Dublin oglądamy oczami Jamesa Joyce’a, Londyn z perspektywy Dickensa, Paryż byłby dla nas inny bez Hugo czy Balzaka. Inaczej widzielibyśmy Warszawę bez powieści Prusa, Tyrmanda i Konwickiego.
Książka Pamuka doskonale wpisuje się w nurt miejskich mitologii, ale bardziej niż z dziełami wspomnianych prozaików kojarzy się z poetyckimi esejami Brodskiego o Petersburgu z „Mniej niż ktoś” czy wileńskimi szkicami Venclovy. Tureckiemu pisarzowi jest bowiem dużo bliżej do Wschodu niż do Zachodu, do poezji niż do prozy (co zresztą jest cechą charakterystyczną jego powieści). Ukazująca się właśnie książka to właściwie zbiór impresji inspirowanych historią refleksji, kronikarskich zapisków, pięknych fotografii i rysunków, a także zabawnych wypisków ze stambulskich gazet.
„Los Stambułu, to mój los: jestem przywiązany do tego miasta, bo uczyniło mnie tym, kim jestem dzisiaj (…) Nauczyło mnie więcej niż wszystkie szkoły razem wzięte” – pisze już na pierwszych stronach autor. Miłość Pamuka do miejsca urodzenia, choć niełatwa, jest bezwarunkowa, zupełnie jak uczucia, którymi darzy się najbliższych. Jego Stambuł to nie dzisiejsza 10-milionowa metropolia, ale niewielkie miasto, jakim było w dzieciństwie i młodości pisarza, czyli w latach 50. i 60. XX wieku. Tutaj wszyscy się znali, pozdrawiali na ulicach, a elity spotykały się przy grze w karty i czytały o sobie plotki w prasie. Jednak w szerszej perspektywie było to także najbardziej rozdarte miasto świata. Rozdarte między upadkiem Konstantynopola, minioną świetnością imperium osmańskiego (Flaubert przewidywał nawet, że stanie się kiedyś stolicą świata) a porewolucyjnym nacjonalizmem państwa Atatürka i etnicznymi czystkami. Z jednej strony ciąży ono ze wszystkich sił ku Europie i staje się powoli (nad czym pisarz ubolewa) jej mizerną kopią, z drugiej zaś jest mocno zanurzone we własnej, wspaniałej, ale i krwawej historii. „Niezupełnie przynależę do tego miejsca, ale wiem też, że nie jestem obcy. Właśnie tak od stu pięćdziesięciu lat czują się wszyscy mieszkańcy Stambułu” – stwierdza. Zagubienie jego mieszkańców najlepiej określa słowo hüzün, specyficzna forma melancholii będącej doświadczeniem większej grupy osób, którą wnikliwie analizuje Pamuk.
Dla tureckiego noblisty liczy się jednak nie piękno Złotego Rogu czy Hagii Sophii, lecz – też piękna – ułomność: zniszczone domy, chaotyczne budowle, drzewa, ruiny, pozostałości imperium, pozornie brzydkie, niespecjalnie interesujące krajobrazy i zakątki. Dlatego nie może przystać na punkt widzenia i krytykę pisarzy zachodnich, którzy – jak Nerval czy Gautier – nie rozumieli metafizycznej „duszy Bosforu”, nie potrafili wyjść poza schematyczne spojrzenie na stambulską egzotykę.