Zrozumieć metafizyczne układanki Paula Coelho to naprawdę poważne wyzwanie.
Dla człowieka mającego jaką taką literacką ogładę wyśmiewanie Paulo Coelho to obciach. Łatwizna podobna do dowcipów na temat Dody Elektrody, Joli Rutowicz czy, z obszaru polityki, braci Kaczyńskich. Polscy inteligenci, nie wiedzieć czemu, lubią bowiem prezentować swoją wyższość, podpierając się wymienionymi nazwiskami (kiedyś na tej samej liście byli też np. Lech Wałęsa czy Michał Wiśniewski z Ich Troje). Paulo Coelho trafił do tego grona jakieś dziesięć lat temu po globalnym sukcesie „Alchemika” i zdaje się, że trafił już na zawsze. To znaczy dopóki będzie wydawał nowe książki, bo każda rzecz, którą napisze, ląduje u nas na czołowych miejscach list bestsellerów, i to na długie miesiące, a czasem nawet lata. Oczywiście, lekceważenie, jakie okazuje się u nas Coelho, dotyczy tylko niewielkiej, choć znaczącej grupy ludzi czytających książki i interesujących się literaturą.
Nieporozumienie polega na tym, że brazylijski autor nie do nich kieruje swój przekaz, lecz do osób, które na co dzień nie czytają nic (poza ewentualnie prasą kolorową), a ich wiedza i wyrobienie w dziedzinie prozy artystycznej obejmuje lektury szkolne. Czyli, jak łatwo się domyślić, chodzi o większość Polaków. I nie tylko Polaków. Nie jest przecież przypadkiem, że Coelho sprzedał na świecie ponad 100 milionów egzemplarzy swoich powieści. Cóż, wybrał sobie doskonały target. Przecież tych, którzy nie czytają książek, zawsze było i będzie więcej niż tych, którzy czytają.
Tak zatem nie zamierzam wyśmiewać Coelho, choć w tym celu wystarczyłoby kilka cytatów z okupującej od maja szczyty list bestsellerów powieści „Brida”. Zresztą nazywanie tej książki powieścią jest nadużyciem. To raczej rodzaj rozpisanego na głosy poradnika psychologicznego czy też rozprawy o duchowości New Age.
Bohaterką książki jest młoda Irlandka, której imię posłużyło za tytuł. Jest to osoba obdarzona Darem, to znaczy nadprzyrodzonymi zdolnościami, o trudnej do zdefiniowania naturze. Jedno jest pewne – w którymś z poprzednich wcieleń należała do średniowiecznej sekty Katarów (którzy żyli w południowej Francji i zostali wymordowani przez katolików). Poza tym odbiera lekcje wtajemniczeń u Maga (jak wskazuje imię, specjalisty od magii, o jaką magię chodzi, nie wiem, niestety, nawet po przeczytaniu całej książki) oraz Wikki (która okazuje się czarownicą). Z całego nadzwyczaj zawiłego opisu duchowych wtajemniczeń udało mi się zrozumieć, że tak naprawdę idzie o to, z kim Brida będzie uprawiać seks czy też może raczej stworzy udane stadło (walczą o nią duchowy przewodnik i młody fizyk). A wszystko kończy się sabatem w dzień przesilenia wiosennego (równonocy). Zdaję sobie sprawę, że to brzmi jak brednia. I w istocie jest brednią, ale nie o epitety przecież idzie, tylko o przyczyny niebywałego sukcesu książek Coelho.