Udręki pani X

Dzienniki i zapiski zmarłej w 2004 r. Susan Sontag były oczekiwane z wielkim zainteresowaniem. Intelektualistka, kobieta wyzwolona, autorka równie wnikliwych co bulwersujących tekstów, uczestniczka głośnych kontestacji.

Publikacja: 12.02.2009 12:26

Udręki pani X

Foto: materiały prasowe

Postać nietuzinkowa i przez wielu uwielbiana, miała również niemało przeciwników. Uważano ją za ikonę feminizmu, może nie na miarę Glorii Steinem czy Germaine Greer, jej wojujących i nieprzejednanych równolatek. Sontag była „thinking man’s crumpet”, jak mówią Anglicy, cizią wykształciuchów, obiektem admiracji intelektualistów – i to nie tylko ze względu na urodę. W tradycyjnie patriarchalnym społeczeństwie anglosaskim znany jest kompleks „stern matron”, surowej damy, której ostre reprymendy a nawet kary przyjmowane są z perwersyjną satysfakcją. Myślę, że był to po części przypadek Sontag i jej nieszczęście zarazem – słuchano jej, ale i tak myślano swoje, by móc znów z przyjemnością odebrać jej ach jakże ostre połajanki.

[srodtytul]Narodziny cierpiętnicy[/srodtytul]

Zapiski, jakie zostawiła, opracował jej syn David Rieff. „Reborn” (wyd. Hamish Hamilton) to pierwszy z trzech zapowiadanych tomów, obejmuje lata 1947 – 1963. Urodzona w 1933 Sontag wcześnie zaczęła prowadzić notatki. Już jako 15-latka deklaruje: „Czuję, że mam lesbijskie skłonności (piszę o tym niechętnie)”. Ale gdy zaczęła, nie potrafiła przestać. Cały ten tom to wyznania dziewczyny, potem kobiety, która dręczy się brakiem „okazywanego fizycznie uczucia i porozumienia umysłów” – tak brzmiał zapis z grudnia 1948, w zmienionej formie przewija się on przez wszystkie lata. Szukała stale, pełna niepewności, czy dobrze wybrała, czy naprawdę kocha, czy jest kochana. A potem wyrzucała sobie, że nie potrafiła dostrzec oznak końca związku – i tego, że to nie ona kończyła.

Szesnaście lat psychicznej mordęgi. Raptem trzy poważne związki: H i I. Susan, młodziutka studentka w Berkeley, bez zbytnich oporów dała się zaciągnąć do baru homoseksualistów przez pierwszą kochankę występującą pod inicjałem H. Sontag wyjechała do niej do Paryża, gdzie H pracowała jako dziennikarka. We Francji poznała I, czyli Marię Irenę Fornes.

Przejęła ją po H, mieszkała z nią w Paryżu i później w USA. A trzeci związek? Mąż. Jej akademicki nauczyciel, za którego wyszła nie mając jeszcze 18 lat. I którego zostawiła razem z niespełna pięcioletnim Davidem, by wyruszyć do Europy. Nie zazdroszczę Rieffowi pracy. Musiał zapewne ze zdziwieniem odnotować zaskakująco rzadkie wzmianki o ojcu i rodzinie, wspólnym życiu. Jest krótka notka o zaręczynach w grudniu 1949; rok później Susan zapisuje: „Wychodzę za Philipa z pełną świadomością + obawą przed wolą autodestrukcji”.

Po latach 1951 i 1952 (roku urodzin Davida) nie ma śladu w jej dzienniku, kolejne trzy potraktowała nadzwyczaj oszczędnie: coś o snach, coś o literaturze. I dopiero w 1957 opisuje szczegółowo chwile wyprowadzki z domu i wyjazdu z Cambridge w stanie Massachusetts. Rieff przyznaje w przedmowie do tomu, że zawiera on „wiele, o czym wolałby nie wiedzieć sam i nie dzielić się z innymi”. Na przykład taki zapis: „Trzy wyroki, które odsiedziałam: dzieciństwo, małżeństwo, dzieciństwo mojego dziecka. Muszę zmienić życie, tak bym mogła w nim uczestniczyć, a nie stale nań czekać. Powinnam chyba oddać Davida [ojcu]”. Postanowił jednak przygotować edycję zapisków, gdyż matka zostawiła całe archiwum dla kalifornijskiego uniwersytetu nie czyniąc zastrzeżeń co do ich wykorzystania.

[srodtytul]Prawdziwe oblicze ikony[/srodtytul]

Czy inny badacz mógłby na ich podstawie opracować wybór niepochlebny dla autorki albo przeciwnie, wychwalający ją nad miarę? Z pewnością, czego dowodzą choćby pierwsze recenzje tomu. Dawni akolici pozostają nadal pod urokiem pisarki, przyjaciele i znajomi odczytują jej dzienniki z sympatią i admiracją: oto, jak hartowała się stal. Darryl Pinckney, dramaturg i jej były student, nie potrafi zmusić się do ironicznego komentarza na temat samouwielbienia Sontag, kiedy przytacza jej zapis z 1948 r.: „Łączy mnie z Gide’em tak doskonały związek intelektualny, że doświadczam bólów, gdy on rodzi jakąś ideę”.

Pisała to panienka 15-letnia, nadzwyczaj oczytana i inteligentna, to prawda, ale zaczynająca zdradzać symptomy zbytniego zaabsorbowania własną osobą. Bardzo wcześnie Sontag wylicza prześladujące ją obawy: że powie coś niewłaściwego, że musi przygotowywać wypowiedzi, że kłamie. I że nienawidzi swojej rodziny. To był dopiero rok 1948, później było gorzej. Uważała, że dla matki nie była dzieckiem, a poddaną, towarzyszką, przyjaciółką, pocieszycielką. Córką – nie. Żal i złość, jakie czuła z powodu tego zmarnowanego czy wręcz odebranego dzieciństwa, pozostały w niej do końca i były główną przyczyną nękającej ją melancholii i zwątpienia w siebie. „Staram się zadowolić innych – pisze w 1962 – ale oczywiście nigdy mi się to nie udaje. Moje własne nieszczęście ma być dowodem moich starań, choć wiem, że to maskarada”.

Ta niepewność miała towarzyszyć jej już zawsze. Przeszkadzała właściwie oceniać ludzi, nie pozwalała otwarcie zdeklarować seksualnych preferencji (Sontag nigdy nie zdobyła się na „coming-out”, choć namawiała do tego innych), sprawiała, że była stale zapatrzona w siebie, odgrywająca swobodę i luz, i – jak zdradza lektura – przemądrzała: wszystko wiedziała najlepiej, wszystkich znała, wszystko słyszała i widziała. W 1960 cytuje opinię znajomego: powiedział, że jest wyjątkowo gruboskórna. „To nie to – protestuje – raczej głupia i nietaktowna”. Jej wrażliwość, tłumaczy, jest zdominowana przez X. Rozumiała pod tym psychiczną zależność od drugiej osoby, posłuszeństwo, wewnętrzny przymus, by robić tylko to, co chcą inni. „X to odczucie, że jesteś przedmiotem, nie podmiotem. Chcesz się spodobać i zrobić wrażenie, więc mówisz to co chcą słyszeć albo starasz się wywołać szok, przechwalasz się albo jesteś bardzo cool”. To prawda, czytając jej zapiski trudno czasem uwierzyć, że ich autorką jest dorosła kobieta – te dyrdymały mogłyby wyjść spod pióra zakochanej nastolatki. Syndrom X był winny temu, że Sontag regularnie kłamała (mówiła to, co inni chcieli słyszeć), brakowało jej asertywności, moralnej odwagi, nie lubiła ludzi. Jest tego więcej, bo X usprawiedliwiało zarówno autentyczne problemy jak egoizm i egotyzm, których Sontag nie brakowało.

Zaskakujący tom. Czy David Rieff ryzykował, ujawniając szczegóły portretu matki? Tylko w pewnym stopniu, już za życia nie brakowało jej krytyków twórczości, poglądów i zachowania. Ale w tak brutalnym świetle ukazała się sama: zakompleksiona, skołowana, skoncentrowana na sobie. „Chcica intelektualna równa seksualnej”, brzmi zamykający książkę zapis. Mimo wszystko pani X nie traciła ochoty na życie.

[i]Susan Sontag Reborn. Early diaries 1947 – 1964 Opr. David Rieff Hamish Hamilton, London 2009 [/i]

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski