Kiedy nagle czujesz tęsknotę, to nie jest żaden brak, to obecność, odwiedzają cię ludzie, kraje, przychodzą do ciebie z daleka i przez chwilę dotrzymują ci towarzystwa” – mówi młodziutkiemu bohaterowi stary szewc pracujący w tym samym zaułku neapolitańskiej dzielnicy Montedidio, w którym chłopiec terminuje u stolarza. Szewc to szczególny – Żyd z polskiego sztetla zatrzymał się w Neapolu po drodze do Jerozolimy i czeka, aż z garba na plecach wyrosną mu skrzydła, na których doleci do miejsca przeznaczenia. Zarówno te słowa, jak i postać mogą służyć za znak rozpoznawczy Erriego de Luki. Swój świat powołuje on do istnienia zawsze przez gest tęsknoty narratora, która ma moc uobecniania zdarzeń zarazem zwyczajnych, przyziemnych, ale natychmiast odsłaniających swój duchowy, ujęty w obrazy bliskie biblijnym, sens. Odbywa się to niepostrzeżenie, bez żadnego patosu – nie czujemy dysonansu, gdy na drodze zaplątanych w prostą codzienność postaci staje anioł lub zjawa z ludowej baśni. I w tym chyba tkwi sedno talentu najciekawszego pisarza współczesnych Włoch, nareszcie przekładanego na polski.