Peter Esterhazy: za piłkę się umiera

Wszystkie matki opowiadają dzieciom bajki, ale taka, która opowiadałaby swoim synom wyłącznie bajki o futbolu, byłaby z pewnością unikatowa. W powieści „Niesztuka”, kilka dni temu wydanej po polsku, takiej właśnie matce oddał hołd jej syn, jeden z najwybitniejszych prozaików współczesnych – Peter Esterhazy

Aktualizacja: 06.06.2010 23:43 Publikacja: 04.06.2010 18:34

Marton Esterhazy (w czerwonej koszulce) podczas meczu Węgry-Francja na mistrzostwach świata w 1986 r

Marton Esterhazy (w czerwonej koszulce) podczas meczu Węgry-Francja na mistrzostwach świata w 1986 r.

Foto: East News Imago

Pani Lilike, bo o niej mowa, o największym piłkarzu w dziejach węgierskiego futbolu, jakim był Ferenc Puskas, mówiła „Ferenc”, a nie jak cała reszta jej rodaków „Öcsi” (braciszek). Bo dla niej futbol był zbyt poważną sprawą, by ją infantylizować. I nic wspólnego nie miały z tym opowiadane synom bajki o Ferencu Puskasu, który choć pochodził z niskich sfer, wyruszył w świat i został królem. To były bajki prawdziwe, tak jak bajkowo przebiegała kariera tego łowcy bramek, których nastrzelał dla węgierskiego Honvedu i Realu Madryt 511 (więcej goli w klubowej piłce zaliczyli tylko Pele i Josef Bican).

Matka Petera Esterhazyego najczęściej mówiła o Puskasu, numerem jeden był jednak dla niej Hidegkuti, a wielką trójkę zamykał Bozsik. Gdy w końcu lat 60. kariera sportowa tego ostatniego dobiegła końca, otworzył on w śródmieściu Budapesztu sklep z ubraniami z dzianiny, gdzie mama autora „Niesztuki” kupiła niesamowity żółty turban, który z dumą nosiła potem przez lata, zwracając powszechną uwagę. Tę turbanoidalną konstrukcję wymyślił jej drogi Cucu...

To od niej przyszły laureat Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” i Nagrody Pokojowej Księgarzy Niemieckich (za powieść „Harmonia caelestis”) miał się dowiedzieć, że: „Porażka może wiele nauczyć. Ale nie na boisku, tam słabość nie jest nic warta. Na boisku nie porażka ma być nauką, lecz zwycięstwo, czy przynajmniej remis. Można grać źle, ale nie można nie chcieć wygrać. Na boisku umiera się za piłkę”.

Węgierska drużyna marzeń („stworzył ją Guszti Sebes – wywodziła pani Lilike – miał odwagę pozbyć się Sandora, znalazł miejsce dla Nandiego Hidegkutiego”) od 14 maja 1950 r. do 4 lipca 1954 r. po kolei odniosła 32 zwycięstwa, w tym sławne 6:3 z Anglią na Wembley w listopadzie 1953 roku. Działo się to w najczarniejszym okresie historii Węgier, rządzonych przez zatwardziałego stalinowca Matyasa Rakosiego i otaczających go oprawców z generałem Mihaly Farkasem na czele. To wtedy matka pisarza poprosiła Ferenca Puskasa, by ten – wykorzystując znajomość z Farkasem – zapobiegł wysiedleniu jej rodziny z Budapesztu. Rodziny wyjątkowej, bo arystokratycznej, ród Esterhazych to prawdziwy creme de la creme, istny karmazynowy ciąg książąt i hrabiów... W związku z tym na boisku za uganiającym się za piłką Peterem Esterhazym wołano: „Te, hrabia”.

Mama pisarza zaakceptowała jednak decyzję syna, który już w swoje 15. urodziny, w 1965 r., „odwiesił szmatę” i nigdy więcej nie dotknął piłki. Śledziła potem jego dokonania literackie i klasyfikowała je niczym w piłkarskim rankingu. Ale prawdziwie dumna była, dopiero gdy po otrzymaniu nagrody Deutsche Akademie für Fusball-Kulture dłoń Petera Esterhazyego uścisnął sam Franz Backenbauer.

W „Niesztuce” znajdujemy sceny rewelacyjne, takie jak spotkanie po latach wielkich piłkarzy z Panią Lilike. Grali w karty, w ulti: „Bozsik nie wiedział, że wkrótce umrze (naprawdę zmarł w 1978 r.), Puskas wiedział, że nigdy (zm. 2006), Hidegkutiego niewiele obchodziła śmierć (zm. 2002). Co do matki pisarza, zwierzyła mu się u schyłku życia, że pewna jest tego tylko, że nie ominie jej śmierć i Champions League.

Już choćby pobieżna konfrontacja tego, co napisał Peter Esterhazy w „Niesztuce”, z „Harmonią caelestis” wykazuje całą masę sprzeczności. Nie zgadzają się lata, nazwiska, fakty. Mama pisarza, zdaje się, raz tylko poszła z mężem na mecz. To on był kibicem, nie ona. Czy to jednak ważne? „Niesztuka” to wielka powieść o futbolu, ale nie o nim przede wszystkim. To pieśń o matce, dla której – jak dla całego narodu węgierskiego – zmienił się świat tego dnia, gdy w swoim domu, w swoim kraju ujrzała żołnierzy sowieckich. „Zasadniczo i precyzyjnie powinienem stwierdzić – pisze Esterhazy – że matka żyła w strachu od godziny jedenastej trzydzieści dwie dwunastego stycznia 1945 roku”. I to jest prawda. Jak prawdą jest, że rodzice Petera Esterhazyego doczekali się syna-piłkarza. Został nim o sześć lat młodszy od autora „Niesztuki” Marton Esterhazy. Trzy razy zdobył mistrzostwo Węgier z Honvedem, potem grał w Grecji – w Panathinaikosie i AEK. Miał 30 lat, gdy na Mundialu w Meksyku w 1986 roku strzelił jedną z bramek w wygranym 2:0 meczu z Kanadą. Niestety, dwa pozostałe spotkania w fazie grupowej mistrzostw Węgrzy wtedy przegrali, z Francją 0:3 i, co było szczególnie bolesne, 0:6 z ZSRS. Cóż, nie była to złota drużyna z lat 50.

„Niesztuka” jest powieścią, przynależy do fikcji literackiej. Niemniej, czytając Esterhazyego, warto pamiętać o zdaniu, które rozpoczyna „Harmonię caelestis”: „Diabelnie trudno kłamać, kiedy człowiek nie zna prawdy”.

„W dyktaturze, syneczku – czytamy w »Niesztuce« – każdy żyje w strachu, czy nazywa się Puskas, czy Farkas, czy jest lewym łącznikiem, czy generałem. Puskas wiedział, że poza boiskiem jeszcze istnieje świat, ale udawał, że nie wie. Matka także wiedziała, ale podobnie jak Puskas próbowała wszystko zamieniać w boisko, tak to sobie wyobrażała (najwyraźniej unikam słowa śniła), i to było jej motorem, nie chęć do zabawy ani natura żądna przygód, ale przymus, żeby coś zrobić, bo nie można żyć w bezustannym strachu”.

Jeśli ten strach można było ukryć pod maską wolności, to nie gdzie indziej jak na boisku futbolowym. Gdzie grano w najwspanialszą grę, jaką wymyślił człowiek. Grę, o której Peter Esterhazy potrafi pisać z tym, co na pozór – ale tylko na pozór – jest tak odległe od stadionów, lig, spadków, awansów, bramek zdobytych na wyjeździe i u siebie, żółtych i czerwonych kartek – z miłością.

Peter Esterhazy „Niesztuka”. Przeł. Elżbieta Sobolewska. Czytelnik, Warszawa 2010

Pani Lilike, bo o niej mowa, o największym piłkarzu w dziejach węgierskiego futbolu, jakim był Ferenc Puskas, mówiła „Ferenc”, a nie jak cała reszta jej rodaków „Öcsi” (braciszek). Bo dla niej futbol był zbyt poważną sprawą, by ją infantylizować. I nic wspólnego nie miały z tym opowiadane synom bajki o Ferencu Puskasu, który choć pochodził z niskich sfer, wyruszył w świat i został królem. To były bajki prawdziwe, tak jak bajkowo przebiegała kariera tego łowcy bramek, których nastrzelał dla węgierskiego Honvedu i Realu Madryt 511 (więcej goli w klubowej piłce zaliczyli tylko Pele i Josef Bican).

Pozostało 88% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski