„Na tropach Wańkowicza po latach” to odświeżona książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm – biografistki, ostatniej sekretarki, redaktorki dzieł zmarłego przed 36 laty reportera, prozaika i gawędziarza Melchiora Wańkowicza. Tytuł książki „Na tropach Wańkowicza” znany jest od roku 1989, kiedy ukazało się jej pierwsze wydanie. Po latach mamy przed sobą trzecie, o niemal 470 stron grubsze od pierwszego, uaktualnione i rozszerzone, z którego wyłania się przewrotne oblicze pisarza. 12 nowych rozdziałów (w stosunku do wydania II z 1999 roku), odświeża i uzupełnia wiedzę o tym dziś nieco zapomnianym, a w PRL jednym z najpopularniejszych pisarzy. Cóż takiego odkrył przed biografką i czytelnikami czas?
Powrót i „przegrany proces”
Przede wszystkim archiwa IPN wypełnione dziewięcioma tekami donosów i raportów na Wańkowicza pisanych przez znanych i przez bezimiennych. „Ogromem ubeckiego dossier przebija go jedynie Antoni Słonimski, którego teczka ma tomów dwanaście” – pisze Joanna Siedlecka w książce „Obława. Losy pisarzy represjonowanych”. „Teczki Wańkowicza […] są niezamierzonym hołdem dla autora Monte Cassino, niebezpiecznego wyłącznie ze względu na autorytet zdobyty swoimi książkami”. Świadczy o tym obwarowanie go zapisami cenzury nawet po śmierci.
Pod kryptonimem „Pisarz” SB podjęła akcję mającą na celu doprowadzenie do powrotu do kraju Melchiora Wańkowicza, literata jednoznacznie kojarzonego z legendą września i Monte Cassino. Ściągnięcie go do Polski legitymizowało ustalony od dziesięciu lat system polityczny. A jak go kuszono? „Szczerze mówiąc dla patrzącego stąd […] dalszy Pana pobyt w USA jest absurdem. Miałby Pan tutaj szerokie możliwości wydawnicze […] i świadomość, że jest Pan tu potrzebny, że jest na właściwym miejscu” – pisał w liście do pisarza z 1955 roku informator służb specjalnych Dominik Horodyński.
Po powrocie pisarza i jego rodzinę rozpracowywano. Główne źródła tej akcji dotyczą procesu politycznego wytoczonego w następstwie podpisania przez niego Listu 34: