Powstanie, które stworzyło Legiony

Publikacja: 05.11.2010 17:29

Oddział Strzelca z Krosna

Oddział Strzelca z Krosna

Foto: Muzeum Wojska Polskiego

Do listy polskich powstań Leszek Moczulski dopisuje jeszcze jedno, sierpniowe, w 1914 roku. Rozpoczęła je wysłana przez Józefa Piłsudskiego do Królestwa Polskiego kompania kadrowa, która dała początek rozrastającej się, podległej tylko jemu, jednostce wojska polskiego, liczącej pod koniec sierpnia już pięć batalionów.

Powstanie kojarzy się zwykle z nagłym wybuchem i porywem entuzjazmu, co dokładnie w 30 lat po wymarszu z Oleandrów widziano w Warszawie. Tego jednak w 1914 roku nie było. Radości na widok strzelców nie okazywano. Panowała niepewność, obojętność, niechęć, wrogość, obawa przed zemstą Rosjan, gdyby wrócili. „Polacy okazali się kamieniem pleśnią pokrytym, a nie ładunkiem dynamitu” – mówił rozczarowany Piłsudski.

Leszek Moczulski uważa jednak, że powstanie może być pewnym procesem, dojrzewaniem emocji i zaangażowania. Tak właśnie było w sierpniu 1914 r. na Kielecczyźnie. Moczulski kładzie nacisk na zmieniające się na coraz życzliwsze strzelcom nastroje. A powstanie jego zdaniem było, bo istniały siła zbrojna i opanowane przez nią terytorium, na którym budowano polski aparat administracyjny.

Jak to się skończyło? Odpowiada na to pytanie tytuł książki: „Przerwane powstanie polskie 1914”.

Naturalnie, to powstanie mogło tylko zakończyć się przegraną. Nawet gdyby Piłsudski pociągnął za sobą ludność Królestwa, nie byłby przecież w stanie wyzwolić Polski. Władze austriackie po tygodniu trwania strzeleckiej akcji postanowiły: nie będzie niezależnych polskich sił zbrojnych ani budowania polskiej administracji. W gruncie rzeczy mogły wcielić strzelców, tych, którzy byli obywatelami Austro-Węgier, w szeregi regulowanej armii. Piłsudski zostałby na lodzie, bez przepustki do historii. Stało się inaczej – powstały Legiony Polskie.

Nie byłoby ich bez poprzedzającej I wojnę pracy Piłsudskiego nad stworzeniem kadr dla przyszłego wojska polskiego, szkolenia żołnierzy i oficerów w Związku Strzeleckim i Strzelcu (choć trzeba pamiętać, że były także inne organizacje paramilitarne). „Ziuk całkiem zdziwaczał. Biega z wyrostkami po krzakach, urządza podchody albo z kijami ćwiczy musztrę” – pisał w 1909 roku jego wuj Stanisław Witkiewicz. Pięć lat później w mundurach i z karabinami strzelcy wymaszerowali z Oleandrów po to, by rozpocząć powstanie .

To ono zmusiło do działania polskich polityków z Galicji – inspirowanych, jak czytamy, przez Leona Bilińskiego, ogromnie wpływowego i cenionego przez Franciszka Józefa ministra skarbu. Wykorzystali oni kielecką kampanię oddziałów Piłsudskiego do przedstawienia Wiedniowi polskich postulatów. No i przejęcia politycznej inicjatywy na rodzimym gruncie. Ziemie polskie – Galicja i zdobyte na Rosji Królestwo Polskie – miały się stać trzecim elementem monarchii, z własnym Sejmem i rządem. To właśnie Biliński podpowiadał takie rozwiązanie, które miał obwieścić w swoim manifeście Franciszek Józef.

Przypomina Moczulski polityków galicyjskich na czele z prowadzącym rozmowy w Wiedniu Juliuszem Leo, prezesem Koła Polskiego w parlamencie austriackim, a zarazem prezydentem Krakowa. Leo był pierwszym prezesem Naczelnego Komitetu Narodowego wysuwającego postulat stworzenia Legionów. Moczulski podkreśla przy tym, że autorem koncepcji Legionów był Władysław Sikorski, później tak skłócony z Piłsudskim. Legiony kojarzą się dziś tylko z jednym nazwiskiem – Piłsudskiego, a ten sukces miał wielu ojców. Kto teraz pamięta Bilińskiego i Leo?

Do ogłoszenia manifestu Franciszka Józefa w sierpniu 1914 roku nie doszło, Austro-Węgry nie odnosiły na froncie z Rosją sukcesów, w końcu przekazały sprawy polskie w ręce Niemiec. Orientacja na Austrię stała się ślepym zaułkiem – pisze Moczulski. Podobnie jak orientacja na Rosję reprezentowana przez Romana Dmowskiego.

To konstatacja, brzmiąca mimowolnie jako osąd. Leszek Moczulski przyznaje przecież, że z dystansu łatwiej odczytywać błędy.

Książka opowiada – bo jest to opowieść, nie zaś drętwa, szczegółowa monografia historyczna, obarczona przypisami – a pisze ją historyk z doświadczeniem dziennikarskim i zacięciem publicysty, nie tylko o grach politycznych wokół sprawy polskiej. Równolegle prowadzi Leszek Moczulski w reporterskim stylu narrację o wyprawie żołnierzy Piłsudskiego do Królestwa Polskiego, owych Śmigłych, Kmiciców, Rysiów, Lisów, Grzmotów, Młotów, czyli o powstaniu i budowaniu wolnej Polski na skrawku zajętego terytorium zaboru rosyjskiego. Ciągle migają czytelnikowi przed oczyma nazwiska przyszłych oficerów w wojnach 1920 i 1939 roku, polityków, ministrów i generałów II Rzeczypospolitej, oficerów Armii Krajowej.

Zanim wybuchła wojna, dzielili czas między naukę, pracę a ćwiczenia wojskowe, ponieważ byli gotowi rzucić na stos swój życia los, jak później śpiewali. I wielu z nich oddało życie za Polskę, już w 1914 roku i jeszcze w latach 40. i 50. w komunistycznych więzieniach. Oni, strzelcy i drużyniacy, a potem legioniści, tworzyli (tak samo jak członkowie innych polskich ochotniczych formacji wojskowych w I wojnie światowej) elitę pokolenia urodzonego w ostatnich 15 latach XIX wieku. Stała się ona wzorem dla Kolumbów, rocznik 1920 i dalszych roczników urodzonych w latach 20., młodych żołnierzy Armii Krajowej.

Dla Polaków żyjących w II Rzeczypospolitej tamten sierpniowy wymarsz z Oleandrów i epopeja legionowa stały się elementem tożsamości. Nie dla wszystkich oczywiście. Tak jak nie dla wszystkich jest nim dziś drugi sierpień – ten z 1944 roku, i ten trzeci – z 1980 roku. Zawsze byliśmy podzieleni.

Trudno o nich – strzelcach i drużyniakach, legionistach – nie myśleć także i wtedy, gdy Leszek Moczulski, zamykając swą opowieść o kilku tygodniach gorącego lata 1914 roku powrotem oddziałów Piłsudskiego do Galicji, kończy książkę następującym zdaniem:

„Któż jednak wiedział, że dobiegł kresu zaledwie pierwszy rozdział epopei rozpoczęty w insurekcyjnym Krakowie, że kończyć się będzie ona w pożodze powstańczej Warszawy, w sowieckich i ubeckich więzieniach precyzyjnymi strzałami w tył czaszki. I niewielu rozumie, jaką to daje siłę”.

[i]Leszek Moczulski „Przerwane powstanie polskie 1914”. Bellona, Warszawa 2010[/i]

Do listy polskich powstań Leszek Moczulski dopisuje jeszcze jedno, sierpniowe, w 1914 roku. Rozpoczęła je wysłana przez Józefa Piłsudskiego do Królestwa Polskiego kompania kadrowa, która dała początek rozrastającej się, podległej tylko jemu, jednostce wojska polskiego, liczącej pod koniec sierpnia już pięć batalionów.

Powstanie kojarzy się zwykle z nagłym wybuchem i porywem entuzjazmu, co dokładnie w 30 lat po wymarszu z Oleandrów widziano w Warszawie. Tego jednak w 1914 roku nie było. Radości na widok strzelców nie okazywano. Panowała niepewność, obojętność, niechęć, wrogość, obawa przed zemstą Rosjan, gdyby wrócili. „Polacy okazali się kamieniem pleśnią pokrytym, a nie ładunkiem dynamitu” – mówił rozczarowany Piłsudski.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Agnieszka Osiecka bez tajemnic
Literatura
Nie żyje Marcin Wicha. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” miał 53 lata
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Czy Jakub Żulczyk wystartuje na prezydenta?
Literatura
Powieść Szczepana Twardocha: "Król". Gangi dawnej Warszawy
Literatura
„Nadzieja” Coeetzego: Spieszmy się kochać ludzi. I zwierzęta