Do listy polskich powstań Leszek Moczulski dopisuje jeszcze jedno, sierpniowe, w 1914 roku. Rozpoczęła je wysłana przez Józefa Piłsudskiego do Królestwa Polskiego kompania kadrowa, która dała początek rozrastającej się, podległej tylko jemu, jednostce wojska polskiego, liczącej pod koniec sierpnia już pięć batalionów.
Powstanie kojarzy się zwykle z nagłym wybuchem i porywem entuzjazmu, co dokładnie w 30 lat po wymarszu z Oleandrów widziano w Warszawie. Tego jednak w 1914 roku nie było. Radości na widok strzelców nie okazywano. Panowała niepewność, obojętność, niechęć, wrogość, obawa przed zemstą Rosjan, gdyby wrócili. „Polacy okazali się kamieniem pleśnią pokrytym, a nie ładunkiem dynamitu” – mówił rozczarowany Piłsudski.
Leszek Moczulski uważa jednak, że powstanie może być pewnym procesem, dojrzewaniem emocji i zaangażowania. Tak właśnie było w sierpniu 1914 r. na Kielecczyźnie. Moczulski kładzie nacisk na zmieniające się na coraz życzliwsze strzelcom nastroje. A powstanie jego zdaniem było, bo istniały siła zbrojna i opanowane przez nią terytorium, na którym budowano polski aparat administracyjny.
Jak to się skończyło? Odpowiada na to pytanie tytuł książki: „Przerwane powstanie polskie 1914”.
Naturalnie, to powstanie mogło tylko zakończyć się przegraną. Nawet gdyby Piłsudski pociągnął za sobą ludność Królestwa, nie byłby przecież w stanie wyzwolić Polski. Władze austriackie po tygodniu trwania strzeleckiej akcji postanowiły: nie będzie niezależnych polskich sił zbrojnych ani budowania polskiej administracji. W gruncie rzeczy mogły wcielić strzelców, tych, którzy byli obywatelami Austro-Węgier, w szeregi regulowanej armii. Piłsudski zostałby na lodzie, bez przepustki do historii. Stało się inaczej – powstały Legiony Polskie.