Wielki Brat ciągle patrzy

25 czerwca przypada 110. rocznica urodzin George’a Orwella. Trzeba przyznać, że niestety jego idee i wizje były trafne i nie straciły na aktualności

Publikacja: 29.06.2013 01:45

Orwell, pisarz i wizjoner totalnej elektronicznej inwigilacji, pracował też w radiu BBC

Orwell, pisarz i wizjoner totalnej elektronicznej inwigilacji, pracował też w radiu BBC

Foto: AFP/Leemage/Effigie

Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

W eseju poświęconym twórczości plastycznej Donalda McGilla, opublikowanym po raz pierwszy w piśmie „Horizon" w 1941 r., George Orwell pokusił się o sformułowanie minikoncepcji filozoficznej o dwóch zasadniczych pierwiastkach natury ludzkiej, które przyrównał do postaci Don Kichota i Sancho Pansy. Pierwszy jest wcieleniem szlachetnej głupoty w pogoni za piękną iluzją, drugi reprezentuje zaś swojską, chłopską mądrość, dzięki której widzi świat taki, jaki jest, nie ma co do tego wątpliwości i nazywa rzeczy po imieniu, precyzyjnie i z subtelnością cepa. Obie te postawy współtworzą naszą osobowość, pozostają równocześnie w symbiozie i konflikcie, obie także charakteryzuje pewne nieokrzesanie. Błędny rycerz uparcie broni swojej wizji, nawet jeśli ta zatwardziałość budzi zażenowanie ogółu, a jego giermek gada, co myśli i co uważa za prawdę, bez oglądania się na wrażliwość towarzystwa i okoliczności. Krótko mówiąc, jak walnie, to walnie, byleby szczerze.

W poszukiwaniu prawdy

Nie dowiemy się zapewne, czy taka była intencja autora, ale teza zawarta we fragmencie przywołanego szkicu zaskakująco trafnie oddaje istotę pisarstwa Orwella. Publicysta i powieściopisarz, którego utwory znacząco wpłynęły na sposób postrzegania i interpretacji złożoności XX stulecia, konsekwentnie łączył w swoich wypowiedziach oba wzorce. Był wierny temu, co uważał za prawdę, i nie ustawał w jej poszukiwaniu. Z równą namiętnością bronił wolności sumienia i słowa, prawa do indywidualności i niezależności myślenia jako kwintesencji bytu. Był jednak świadom tego, jak blisko stąd do naiwnego poddania się złudzeniu, dlatego wobec swoich pasji zachowywał krytyczny, pełen ironii dystans. Swe przekonania wyrażał prosto i możliwie jednoznacznie, unikając rozmywania treści. Jeśli dręczył go lęk przed odrzuceniem, nie ujawniał go, gdy przekuwał myśli w zdania, choć poczucie niedocenienia nie było mu obce. Daru, którym go obdarzono, pozazdrościłby mu niejeden artysta pióra: był to niezwykle wyczulony zmysł dostrzegania spraw w ich najbardziej oczywistym kształcie, w niezakamuflowanej takimi czy innymi wymogami intelektualnej poprawności nagości faktów i ich następstw. Dzięki temu potrafił dawać czytelnikom spójne i zarazem całościowe wizje rzeczywistości zastanej lub prawdopodobnej. Antyutopie Orwella, jak wstrząsająca, bezkompromisowa powieść „ Rok 1984", wciąż aktualny przewodnik po Systemie, fascynowały nie jakością zmyślenia, lecz przenikliwością w rozpoznaniu i zapisaniu elementarnego doświadczenia współczesności, a zatem rzetelnością dokumentu. Z tego powodu posępne fikcje pisarza współgrają tak płynnie z jego spuścizną publicystyczną: esejami, felietonami i recenzjami. Odnajdujemy w nich tę samą ostrość widzenia i tę samą nieubłaganą pewność obserwatora. To w tych krótkich tekstach autor z rozbrajającą jednoznacznością deklarował: „pojęcia prawdy czy fałszu jeszcze istnieją"; obnażał, wbrew całemu niemal środowisku, poniżający koniunkturalizm brytyjskiej inteligencji w obliczu poczynań reżimu stalinowskiego: „jej stosunek do radzieckiej polityki zagranicznej nie wyraża się w pytaniu: »czy polityka ta jest słuszna czy nie?«, tylko: »to jest polityka rosyjska – w jaki sposób możemy ją uwiarygodnić?«"; gromił elity własnego kraju za usprawiedliwianie własnych zaniechań wobec aliantów, takich jak Polacy, których zdradzano raz za razem, czy to podczas powstania warszawskiego, czy to podczas międzynarodowych konferencji, gdzie bez wiedzy najbardziej zainteresowanych wielcy przywódcy decydowali o przyszłości pokoleń w krajach rzekomo należących do zwycięskiej koalicji. Z podobnych refleksji wyrastały później wielkie literackie alegorie świata złagrowanego. A siła refleksji miała źródło w życiowym bagażu.

Życie jest powieścią

Eric Arthur Blair, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko pisarza, urodził się w Indiach Brytyjskich w 1903 r. jako syn imperialnego urzędnika, należał więc do górnej warstwy klasy średniej, uprzywilejowanej i dosyć zamożnej. Pochodzenie zdeterminowało jego młodość: uczęszczał do znakomitych szkół angielskich, między innymi do Eton College, aby później ponownie opuścić Wyspy i wstąpić na służbę do Królewskiej Policji w Birmie. Wypełniał swe obowiązki bez zarzutu i szybko awansował, ale koledzy zapamiętali go jako outsidera, który preferuje towarzystwo własne i krajowców. Do samotności przyszły pisarz przyzwyczaił się już w latach szkolnych, w koloniach nadał jej wymiar dodatkowy – ostatecznie stał się obserwatorem. Utwierdzał się również w postanowieniu zmierzenia się z profesją pisarza. Po powrocie do Anglii podjął decyzję, porzucił karierę policyjną i rozpoczął swoje dojrzałe, niezwykłe, bo „dwutorowe", życie: z jednej strony nie zerwał kontaktów z rodziną i warstwą społeczną, z drugiej zainicjował swoje wyprawy do świata ubogich, które miały zaowocować wyborem bardzo nieszablonowo rozumianego socjalizmu jako postawy polityczno-moralnej. W tym okresie czasami pijał herbatę z dobrze urodzonymi, a czasami przemierzał angielską prowincję w kompanii bezdomnych, ubierając się jak oni, egzystując z dnia na dzień i używając pseudonimów, które miały zapewnić mu anonimowość. Dwa lata spędził we Francji, gdzie również starał się sam zarabiać na własne utrzymanie i poznawać z bliska egzystencję tych „z nizin" społecznej mozaiki. Nieprzychylni uznaliby to za fanaberię człowieka, który miał gdzie wrócić, ale fanaberii nie poświęca się potem znacznej części własnej twórczości i nie buduje się na niej hierarchii wartości (trzeba tu dodać, że samo to słowo Orwell uważał później za pozbawione znaczenia, bo zbyt uwikłane już w rozgrywkę ideologii).

Jak można wnioskować, z żadną z warstw, w których życiu uczestniczył, podobnie jak z żadnym zinstytucjonalizowanym ruchem ideologicznym Orwell nie utożsamiał się w pełni. Był niezależny jako twórca, myśliciel i człowiek, pisał swoje życie. To wykuwanie życiorysu „osobnego" dobrze ilustruje udział pisarza w hiszpańskiej wojnie domowej. Anglik wstąpił do armii republikańskiej, ale do tej jej frakcji, która nie uznawała zwierzchności Rosji i Stalina. To czyniło zeń wroga zarówno frankistów, jak i oddanych Najwyższemu Wodzowi komunistów, teoretycznie stojących po tej samej stronie barykady. Poważnie raniony w krtań w 1937 r., powrócił do Anglii i choć ciągle angażował się w działalność polityczną i społeczną, skupił się przede wszystkim na swym najważniejszym powołaniu, pisarstwie. Współpracował z licznymi angielskimi periodykami, rozwijając talent krytyczny i polemiczny – a polemistą, jako samotnik zawsze płynący pod prąd, był wyśmienitym – ale z coraz większym zapałem poświęcał się pisaniu powieści. Te najgłośniejsze, „W hołdzie Katalonii", „Folwark zwierzęcy" i „Rok 1984" miały dopiero powstać.

Warto podkreślić, że każdy z jego krótkich czy długich utworów wyrastał bezpośrednio z biograficznych epizodów. Pisarz, który kształtował życie na podobieństwo szkicu literackiego, twórczość wypełnił treścią tego życia. W tym sensie z pewnością dawał czytelnikom narrację prawdziwą.

„Nowy poziom szaleństwa"

Orwell człowiek i Orwell pisarz to, przywołując Arystotelesa, zwierzę polityczne. Ale nie chodzi tu o uprawianie polityki, mimo że temu zajęciu twórca także się oddawał. Jego namiętnością dominującą był jednak namysł nad polityką jako kategorią teoretyczną najbardziej funkcjonalną w opisie współczesności. Bo nasz świat jest konstrukcją polityczną. Bo polityka to znacznie więcej niż udział zorganizowanych grup w wyścigu po władzę i związane z nią korzyści wspieranych przez sympatyzujące z nimi sektory publiczności. To w istocie zdefiniowanie miejsca, jakie zajmuje każdy z nas wśród innych, i określenie relacji z innymi. Proces ten odbywa się poprzez wywieranie presji i tworzenie sieci zależności, przy czym odmowa uczestnictwa jest niemożliwa, ponieważ jej rezultatem nie jest wolność, ale wykluczenie z życia społecznego i skazanie na wegetację w przestrzeni z góry przewidzianej w strukturze systemu politycznego. Ideologia klasyfikuje jednostkę, zamiast proponować jej jakikolwiek wybór. Jak linia produkcyjna eliminuje wszystkie nierówności, które wystają poza znormalizowany szablon, i dopasowuje etykietę. Masz rodzinę, wykształcenie, pieniądze, ambicje, przyzwyczajenia, słabości – jesteś z nami lub przeciw nam. Alternatywy nie przewidziano.

Dlatego nieokrzesany Orwell zniechęcił się w końcu do każdej doktryny, nie znosił prawicy, konserwatystów wszelkiej maści, nacjonalistów i tradycjonalistów, ale także lewicy, rewolucjonistów, proroków wyzwolenia i likwidatorów różnic społecznych spod wszystkich znaków. Dlatego jego wizje są tak mroczne. „Naczelną podnietą ludzkiego postępowania", jak pisze Orwell, jest pożądanie władzy w rozumieniu dominacji wybranych nad prostaczkami, a „osiągnęło ono w naszych czasach nowy poziom szaleństwa". Tak postrzegana władza opiera się na przymusie, pozbawia nas krok po kroku naszej jednostkowości na rzecz jednolitości ideologicznej masy i prowadzi ostatecznie do totalitaryzmu. Odmienności systemów politycznych sprowadzają się do tego, że jedne działają dyskretniej, podsuwając jedno ciasteczko, potem drugie ciasteczko..., a inne są bardziej bezpośrednie i od razu wysyłają policję. Każda grupa, która głosi ideologię, pragnie tej dominacji. Nawet jeśli walczy o równość i sprawiedliwość, to ma to być równość i sprawiedliwość z nią na czele, a ślepych na ten idealny stan rzeczy należy reedukować, by nie zrobili sobie krzywdy. Po jakimś czasie machina ta zyskuje samoświadomość i staje się cudownie bezosobowa, uwalnia się nawet od swych twórców. To nie są czcze frazesy, to tu i teraz każdego obywatela. Czy nie wiemy z autopsji, że „Oni i tak wygrają"? „Oni" są podmiotem w rzeczywistości politycznej, „my" to tylko bezradny przedmiot działań.

Największym zagrożeniem dla struktury politycznej jest samodzielne myślenie. Myśl sama w sobie nie ma formy, materializuje się w słowie. By spacyfikować wolną myśl, trzeba jej dać gotowy język ideologii. Orwell mistrzowsko identyfikuje ten mechanizm. Stąd jego imponujące słowotwórstwo i leksykon neologizmów, które przeniknęły do języka oficjalnego i potocznego tak głęboko, że skłonni jesteśmy uważać je za naturalne. Wielki Brat, nowomowa, dwójmyślenie, myślozbrodnia, równi i równiejsi to Orwellowska spuścizna, ale i on był jedynie kopistą. Uważnym słuchaczem prawdziwych geniuszy, odpowiedzialnych za rewolucję, która zawsze była Wielka, wyższość rasy aryjskiej, błędy i wypaczenia, przestrzeń życiową, postępowość – i można tak wymieniać bez końca.

Orwell zmarł na gruźlicę w 1950 r. W ostatnich miesiącach życia dzielił czas między pisanie „Roku 1984" i snucie refleksji nad socjalizmem demokratycznym, który jest utopią, bo ma zapewnić jednostce jak największą niezależność od systemu, ale mimo to wart jest każdej refleksji. W końcu po epoce antyutopii urzeczywistnionych na tę refleksję wciąż możemy sobie pozwolić.

Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

W eseju poświęconym twórczości plastycznej Donalda McGilla, opublikowanym po raz pierwszy w piśmie „Horizon" w 1941 r., George Orwell pokusił się o sformułowanie minikoncepcji filozoficznej o dwóch zasadniczych pierwiastkach natury ludzkiej, które przyrównał do postaci Don Kichota i Sancho Pansy. Pierwszy jest wcieleniem szlachetnej głupoty w pogoni za piękną iluzją, drugi reprezentuje zaś swojską, chłopską mądrość, dzięki której widzi świat taki, jaki jest, nie ma co do tego wątpliwości i nazywa rzeczy po imieniu, precyzyjnie i z subtelnością cepa. Obie te postawy współtworzą naszą osobowość, pozostają równocześnie w symbiozie i konflikcie, obie także charakteryzuje pewne nieokrzesanie. Błędny rycerz uparcie broni swojej wizji, nawet jeśli ta zatwardziałość budzi zażenowanie ogółu, a jego giermek gada, co myśli i co uważa za prawdę, bez oglądania się na wrażliwość towarzystwa i okoliczności. Krótko mówiąc, jak walnie, to walnie, byleby szczerze.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski