Artykuł z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
W eseju poświęconym twórczości plastycznej Donalda McGilla, opublikowanym po raz pierwszy w piśmie „Horizon" w 1941 r., George Orwell pokusił się o sformułowanie minikoncepcji filozoficznej o dwóch zasadniczych pierwiastkach natury ludzkiej, które przyrównał do postaci Don Kichota i Sancho Pansy. Pierwszy jest wcieleniem szlachetnej głupoty w pogoni za piękną iluzją, drugi reprezentuje zaś swojską, chłopską mądrość, dzięki której widzi świat taki, jaki jest, nie ma co do tego wątpliwości i nazywa rzeczy po imieniu, precyzyjnie i z subtelnością cepa. Obie te postawy współtworzą naszą osobowość, pozostają równocześnie w symbiozie i konflikcie, obie także charakteryzuje pewne nieokrzesanie. Błędny rycerz uparcie broni swojej wizji, nawet jeśli ta zatwardziałość budzi zażenowanie ogółu, a jego giermek gada, co myśli i co uważa za prawdę, bez oglądania się na wrażliwość towarzystwa i okoliczności. Krótko mówiąc, jak walnie, to walnie, byleby szczerze.
W poszukiwaniu prawdy
Nie dowiemy się zapewne, czy taka była intencja autora, ale teza zawarta we fragmencie przywołanego szkicu zaskakująco trafnie oddaje istotę pisarstwa Orwella. Publicysta i powieściopisarz, którego utwory znacząco wpłynęły na sposób postrzegania i interpretacji złożoności XX stulecia, konsekwentnie łączył w swoich wypowiedziach oba wzorce. Był wierny temu, co uważał za prawdę, i nie ustawał w jej poszukiwaniu. Z równą namiętnością bronił wolności sumienia i słowa, prawa do indywidualności i niezależności myślenia jako kwintesencji bytu. Był jednak świadom tego, jak blisko stąd do naiwnego poddania się złudzeniu, dlatego wobec swoich pasji zachowywał krytyczny, pełen ironii dystans. Swe przekonania wyrażał prosto i możliwie jednoznacznie, unikając rozmywania treści. Jeśli dręczył go lęk przed odrzuceniem, nie ujawniał go, gdy przekuwał myśli w zdania, choć poczucie niedocenienia nie było mu obce. Daru, którym go obdarzono, pozazdrościłby mu niejeden artysta pióra: był to niezwykle wyczulony zmysł dostrzegania spraw w ich najbardziej oczywistym kształcie, w niezakamuflowanej takimi czy innymi wymogami intelektualnej poprawności nagości faktów i ich następstw. Dzięki temu potrafił dawać czytelnikom spójne i zarazem całościowe wizje rzeczywistości zastanej lub prawdopodobnej. Antyutopie Orwella, jak wstrząsająca, bezkompromisowa powieść „ Rok 1984", wciąż aktualny przewodnik po Systemie, fascynowały nie jakością zmyślenia, lecz przenikliwością w rozpoznaniu i zapisaniu elementarnego doświadczenia współczesności, a zatem rzetelnością dokumentu. Z tego powodu posępne fikcje pisarza współgrają tak płynnie z jego spuścizną publicystyczną: esejami, felietonami i recenzjami. Odnajdujemy w nich tę samą ostrość widzenia i tę samą nieubłaganą pewność obserwatora. To w tych krótkich tekstach autor z rozbrajającą jednoznacznością deklarował: „pojęcia prawdy czy fałszu jeszcze istnieją"; obnażał, wbrew całemu niemal środowisku, poniżający koniunkturalizm brytyjskiej inteligencji w obliczu poczynań reżimu stalinowskiego: „jej stosunek do radzieckiej polityki zagranicznej nie wyraża się w pytaniu: »czy polityka ta jest słuszna czy nie?«, tylko: »to jest polityka rosyjska – w jaki sposób możemy ją uwiarygodnić?«"; gromił elity własnego kraju za usprawiedliwianie własnych zaniechań wobec aliantów, takich jak Polacy, których zdradzano raz za razem, czy to podczas powstania warszawskiego, czy to podczas międzynarodowych konferencji, gdzie bez wiedzy najbardziej zainteresowanych wielcy przywódcy decydowali o przyszłości pokoleń w krajach rzekomo należących do zwycięskiej koalicji. Z podobnych refleksji wyrastały później wielkie literackie alegorie świata złagrowanego. A siła refleksji miała źródło w życiowym bagażu.
Życie jest powieścią
Eric Arthur Blair, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko pisarza, urodził się w Indiach Brytyjskich w 1903 r. jako syn imperialnego urzędnika, należał więc do górnej warstwy klasy średniej, uprzywilejowanej i dosyć zamożnej. Pochodzenie zdeterminowało jego młodość: uczęszczał do znakomitych szkół angielskich, między innymi do Eton College, aby później ponownie opuścić Wyspy i wstąpić na służbę do Królewskiej Policji w Birmie. Wypełniał swe obowiązki bez zarzutu i szybko awansował, ale koledzy zapamiętali go jako outsidera, który preferuje towarzystwo własne i krajowców. Do samotności przyszły pisarz przyzwyczaił się już w latach szkolnych, w koloniach nadał jej wymiar dodatkowy – ostatecznie stał się obserwatorem. Utwierdzał się również w postanowieniu zmierzenia się z profesją pisarza. Po powrocie do Anglii podjął decyzję, porzucił karierę policyjną i rozpoczął swoje dojrzałe, niezwykłe, bo „dwutorowe", życie: z jednej strony nie zerwał kontaktów z rodziną i warstwą społeczną, z drugiej zainicjował swoje wyprawy do świata ubogich, które miały zaowocować wyborem bardzo nieszablonowo rozumianego socjalizmu jako postawy polityczno-moralnej. W tym okresie czasami pijał herbatę z dobrze urodzonymi, a czasami przemierzał angielską prowincję w kompanii bezdomnych, ubierając się jak oni, egzystując z dnia na dzień i używając pseudonimów, które miały zapewnić mu anonimowość. Dwa lata spędził we Francji, gdzie również starał się sam zarabiać na własne utrzymanie i poznawać z bliska egzystencję tych „z nizin" społecznej mozaiki. Nieprzychylni uznaliby to za fanaberię człowieka, który miał gdzie wrócić, ale fanaberii nie poświęca się potem znacznej części własnej twórczości i nie buduje się na niej hierarchii wartości (trzeba tu dodać, że samo to słowo Orwell uważał później za pozbawione znaczenia, bo zbyt uwikłane już w rozgrywkę ideologii).
Jak można wnioskować, z żadną z warstw, w których życiu uczestniczył, podobnie jak z żadnym zinstytucjonalizowanym ruchem ideologicznym Orwell nie utożsamiał się w pełni. Był niezależny jako twórca, myśliciel i człowiek, pisał swoje życie. To wykuwanie życiorysu „osobnego" dobrze ilustruje udział pisarza w hiszpańskiej wojnie domowej. Anglik wstąpił do armii republikańskiej, ale do tej jej frakcji, która nie uznawała zwierzchności Rosji i Stalina. To czyniło zeń wroga zarówno frankistów, jak i oddanych Najwyższemu Wodzowi komunistów, teoretycznie stojących po tej samej stronie barykady. Poważnie raniony w krtań w 1937 r., powrócił do Anglii i choć ciągle angażował się w działalność polityczną i społeczną, skupił się przede wszystkim na swym najważniejszym powołaniu, pisarstwie. Współpracował z licznymi angielskimi periodykami, rozwijając talent krytyczny i polemiczny – a polemistą, jako samotnik zawsze płynący pod prąd, był wyśmienitym – ale z coraz większym zapałem poświęcał się pisaniu powieści. Te najgłośniejsze, „W hołdzie Katalonii", „Folwark zwierzęcy" i „Rok 1984" miały dopiero powstać.