Francuski pisarz jest dobrze nam znany za sprawą swoich reportaży. Jego poruszająca trylogia o ludobójstwie w Ruandzie wyznaczyła kierunek myślenia o pracy reportażysty, także wśród polskich autorów.
Hatzfeld oddał głos ludziom, których zazwyczaj zagłusza medialny zgiełk i chwytliwe nagłówki. Słuchał relacji z każdej strony – ofiar, ale również oprawców i ich rodzin. Niezwykła empatia i próba zrozumienia afrykańskiej kultury przenika również jego powieść „Ostatni wyścig”.
Jej bohaterem jest Frédéric, francuski reporter i korespondent wojenny, znawca Afryki i Bliskiego Wschodu. Wręcz lustrzane odbicie Hatzfelda. Właśnie przyjechał na front walk na granicy Etiopii i Somalii. Tam rozpoznaje w jednym z żołnierzy niedawnego medalistę olimpijskiego, zwycięzcę licznych maratonów Ayanleha Makedę.
Kariera Etiopczyka załamała się po tym, gdy na olimpiadzie w Pekinie kontrola antydopingowa wykryła w jego organizmie niedozwolone substancje. Wtedy skończyły się dla Makedy zaszczyty, honorowe tytuły, zaproszenia na bankiety i oczywiście pieniądze. Dostał wezwanie na pierwszą linię walk, a jego rodzina pozostała bez wsparcia. To historia fikcyjna, co nie znaczy, że nieprawdopodobna.
Hatzfeld jako powieściopisarz stosuje warsztat reportażysty. Obserwujemy Makedę oczami otaczających go ludzi. Frédéric zbiera rozproszone informacje, plotki i relacje przyjaciół biegacza. Dociera nawet do jego trenerów i masażystów. Prawdziwe nazwiska sportowców mieszają się z fikcyjnymi. Z każdą stroną granica między fikcją a reportażem się zaciera.