Życie Michaliny Wisłockiej

Życie Michaliny Wisłockiej to temat na skandalizującą historię erotyczną lub opowieść o pruderyjnych czasach PRL - pisze Jacek Marczyński.

Aktualizacja: 21.06.2014 04:36 Publikacja: 21.06.2014 04:03

Violetta Ozminkowski, Michalina Wisłocka, Sztuka kochania gorszycielki, Prószyński i S-ka, Warszawa

Violetta Ozminkowski, Michalina Wisłocka, Sztuka kochania gorszycielki, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014

Foto: materiały prasowe

Jest autorką największego bestselleru w powojennej Polsce i nie tylko. Wydana w latach 70. „Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej osiągnęła nakład 7 mln egzemplarzy, nie licząc tysięcy kserowanych odbitek, którymi handlowano nielegalnie na bazarach. Nie mniejsze nakłady osiągnęła w Chinach, Bułgarii czy NRD.

Batalia o ‚„Sztukę kochania" trwała lata. W pewnym momencie władze nakazały skonfiskowanie wszystkich maszynopisów. Ocalał jeden, który redaktorka Wydawnictwa Iskry schowała w kasie pancernej i nie oddała. Pozostałe zwieziono do Komitetu Centralnego PZPR, gdzie krążyły między partyjnymi dostojnikami, ci zaś zastanawiali się, jaką wydać decyzję. Prawdopodobnie to stamtąd wyciekały odbitki sprzedawane na straganach. Kupowała je też tam sama autorka, bezskutecznie czekająca na zezwolenie na druk swej książki.

Podobno o losie „Sztuki kochania" zadecydowała żona Jerzego Łukaszewicza, sekretarza do spraw propagandy w ekipie Gierka. Przeczytała i uznała, że to bardzo pożyteczna książka. Niemniej rysunki przedstawiające pozycje przy uprawianiu seksu trzeba było zmniejszyć do rozmiaru mniejszego niż znaczek pocztowy, a i tak budziły największe kontrowersje. Żadna dotąd publikacja w Polsce nie odważyła się na taki rodzaj instruktażu. Ponadto na okładce książki musiała zostać umieszczona para w strojach ślubnych, komunistyczne władze nie chciały drażnić Kościoła propagowaniem seksu pozamałżeńskiego. A w nocie wydawniczej informowano, że nakład wynosi 10 tysięcy, w rzeczywistości od razu wydrukowano dziesięć razy więcej.

Na granicy pornografii

Co ciekawe, „Sztuka kochania" budziła sprzeciw środowiska naukowego. Profesor Mikołaj Kozakiewicz, jeden ?z najważniejszych w PRL autorytetów w dziedzinie seksuologii, zarzucał autorce skłonność do erotomanii. W swej ocenie napisał: „Nadmiar recept ośmiesza autorkę, oscyluje na granicy pornografii i jest zbędny. Notabene: w całej znanej mi literaturze światowej nie widziałem ponad stu stron informacji na temat stosunku i orgazmu".

Kiedy dziś wszystko, co chcemy wiedzieć o seksie, bez problemu znajdziemy w internecie, a porady erotyczne w pismach ilustrowanych wydają się staroświeckie, dawna burza wokół książki Wisłockiej wydaje się śmieszna. Tymczasem na początku lat 70. z jedenaściorga specjalistów poproszonych o recenzję dziewięcioro oceniło ją bardzo krytycznie.

W mniejszości był prof. Andrzej Jaczewski. „Autorka jest przede wszystkim humanistą, człowiekiem reprezentującym ogromną życzliwość dla odbiorcy, uznającym priorytet uczuć, psychiki nad seksem – oceniał „Sztukę kochania". – Jest to zaleta stylu, który jest na taki rodzaj literatury szczególny. Wiąże się to być może z użyciem zwrotów potocznych, z poczuciem humoru i dystansem autorki do problemu".

W PRL, gdzie publicznie nie mówiło się o seksie, podstawowym środkiem antykoncepcyjnym była aborcja, a edukacja seksualna nie istniała, Michalina Wisłocka radziła kobietom, jak osiągnąć orgazm. Ale jednocześnie przekonywała, by nie dawały zbyt szybko „dowodu miłości". Chłopcom mówiła, że długość penisa nie jest najważniejsza i wpajała im szacunek do dziewczyn.

Udzielała porad nie jako lekarz z doktoratem, lecz ktoś, kto pomaga w trudnych problemach. Miała zadziwiającą na tamte czasy umiejętność bezpośredniego mówienia o sprawach intymnych.

„Sztuka kochania" była lekturą dla każdego, dziś tego typu literatura poradnicza wypełnia księgarskie półki. ?40 lat temu Michalina Wisłocka „Sztuką kochania" dokonała rewolucji. Miała paru sprzymierzeńców i wielu wrogów, których często przybywało na jej własne życzenie. O niechęci środowiska naukowego, które traktowało ją jak gawędziarkę dla mas, świadczy fakt, że nie udało się jej zrobić habilitacji. Życzliwy Andrzej Jaczewski radził: „Michalina, zostaw to, profesorów ginekologii jest wielu, ty jesteś jedyna".

Coca-cola z cukrem

Była kobietą o trudnym charakterze, czego sam doświadczałem w okresie naszej znajomości, gdy współredagowaliśmy jej porady publikowane w jednym z tygodników. Kiedy przychodziła na spotkanie, oczekiwała ciepłej coca-coli z dużą ilością cukru, który wsypany uwalniał napój od szkodliwych, jej zdaniem, bąbelków. A potem zaczynała długą, czasem parogodzinną rozmowę, która stawała się monologiem na wybrane przez nią tematy. Gdy u partnera dostrzegała znużenie lub brak dostatecznego zainteresowania, wychodziła.

Potwierdza to Violetta Ozminkowski w swej biografii Wisłockiej. Dziennikarka postanowiła przypomnieć tę, która przełamywała w PRL obyczajowe tabu, a zmarła w 2005 r. w wieku 83 lat, gdy już niewiele osób o niej pamiętało. Gasła powoli, od wielu lat ciężko chorowała na serce.

Pisząc tę biografię, autorka nie miała wielu pomocnych źródeł. Prasowe wywiady czy dwa tomy wspomnień Michaliny Wisłockiej wydane w ?III RP nie są zbyt wiarygodne, bo różnią się często w przedstawianiu tych samych faktów. Widać, że miała skłonność do konfabulacji lub nie chciała sobie pozwolić na zbytnią szczerość. Znacznie cenniejsze okazały się rozmowy z córką i tymi, którzy znali Wisłocką, a zwłaszcza odnalezione, a niepublikowane fragmenty jej dziennika.

To wszystko jednak za mało, by barwnie odtworzyć wydarzenia, zwłaszcza te z dalekiej przeszłości. Jest wszakże powód drugi, może nawet bardziej istotny, dla którego w wielu momentach Violetta Ozminkowski woli poprzestać na w miarę suchej prezentacji faktów, bez fabularyzowania, a przede wszystkim bez ocen. Biografia Wisłockiej i dziś może bulwersować.

Życie w trójkącie

Ta, która uczyła Polaków „radosnej zabawy we dwoje w łóżku i nie tylko w łóżku" (cytat ze „Sztuki kochania"), uroki seksu odkryła dość późno, po trzydzieste, gdy zdarzył się jej namiętny romans z pewnym marynarzem, który ponoć doświadczenie zdobył dzięki licznym erotycznym podbojom w wielu portach świata.

Gdy się spotkali, on miał żonę, ona była już po rozwodzie. Ślub zawarła jako 18-letnia dziewczyna we wrześniu 1939 roku z obiektem pierwszej, młodzieńczej miłości. Wierzyła, że to będzie mężczyzna jej życia, z którym będzie ją łączyło pokrewieństwo dusz oraz życiowych ideałów. Okazało się potem, że nie są dopasowani pod wieloma względami, także w kwestii pożycia. „Stach mógłby się kochać siedem razy dziennie, ona raz na siedem dni".

Oboje wpadli zatem na pomysł, by powiększyć związek o jej najbliższą przyjaciółkę. Trójkąt trwał lat parę, wojenna i powojenna ciasnota mieszkaniowa, wymuszająca wspólne zamieszkanie, w rzeczywistości była pretekstem dla świata. Obie kobiety urodziły dzieci, oficjalnie ich matką została Michalina, ale wychowywała tylko to, które sama urodziła. Chłopiec został oddany tej, którą on uważał za ciotkę i przeciwko czemu się buntował. Prawdę poznał dopiero po latach.

W końcu Stach zerwał trójkąt i odszedł. W późniejszym okresie pojawiali się u boku Wisłockiej różni mężczyźni, z żadnym nie związała się na stałe. Na ogół mieli żony lub po pewnym czasie wybierali młodsze kochanki. Nie dramatyzowała, pochłaniała ją praca. Gdy dostała z wydawnictwa „Sztukę kochania", zanotowała w dzienniku: „Wydaje mi się, a raczej jestem pewna, że ten najlepszy kawałek życia jest właśnie przede mną!". Nie przypuszczała, że upłynie dużo czasu, nim to okaże się prawdą. Popularność sprawiła jej ogromną satysfakcję, była rodzajem rekompensaty za liczne – przede wszystkim naukowe – niespełnienia.

Gdyby podkoloryzować pewne fakty z życia bohaterki, a książkę wzbogacić o obraz erotycznych obyczajów PRL, wyszedłby z tego skandalizujący bestseller na dzisiejsze czasy. Nie mam jednak pretensji do autorski, że tak nie uczyniła. Rzeszy dojrzałych Polaków przypomniała natomiast tę, która ich uczyła erotycznej radości.

Jest autorką największego bestselleru w powojennej Polsce i nie tylko. Wydana w latach 70. „Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej osiągnęła nakład 7 mln egzemplarzy, nie licząc tysięcy kserowanych odbitek, którymi handlowano nielegalnie na bazarach. Nie mniejsze nakłady osiągnęła w Chinach, Bułgarii czy NRD.

Batalia o ‚„Sztukę kochania" trwała lata. W pewnym momencie władze nakazały skonfiskowanie wszystkich maszynopisów. Ocalał jeden, który redaktorka Wydawnictwa Iskry schowała w kasie pancernej i nie oddała. Pozostałe zwieziono do Komitetu Centralnego PZPR, gdzie krążyły między partyjnymi dostojnikami, ci zaś zastanawiali się, jaką wydać decyzję. Prawdopodobnie to stamtąd wyciekały odbitki sprzedawane na straganach. Kupowała je też tam sama autorka, bezskutecznie czekająca na zezwolenie na druk swej książki.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski