Kiedy piszę te słowa – on tu jest, kilka kilometrów dalej...Podpisuje albumy w warszawskim Centrum Komiksu. Sandoval, meksykański rysownik, lat 42, przyjeżdża do Polski chętnie i często – czemu nie należy się dziwić, jako że tu ma wdzięcznych odbiorców, a z Berlina, gdzie obecnie mieszka, droga niezbyt odległa. Podczas Warszawskich Targów Książki ustawiały się do niego kolejki – a on każdemu do wpisu dorzucił rysuneczek. Sam jest fanem Zdzisława Beksińskiego, co też wydaje się oczywiste, gdy się ogląda prace meksykańskiego autora. „Tysiąc sztormów", jego najnowsza opowieść to już szósta polska publikacja. Bohaterka, nastoletnia Lisa, odstaje od swych rówieśników wyglądem i zachowaniem. Płowowłosa i krucha, pociąga chłopaków urodą, lecz zarazem zraża samotniczymi skłonnościami oraz nietypowym w jej pokoleniu hobby: zbiera drobne kości i tajemnicze przedmioty. Rzecz dzieje się w małej nadmorskiej miejscowości, gdzie fale wyrzucają rozmaite zaskakujące obiekty. Gromadzenie tej kolekcji stanowi remedium na stratę matki, nieobecność ojca, gderliwość chrzestnej, której opiece Lisa została powierzona oraz ostracyzm ze strony lokalnych dzieciaków. No, nie wszyscy od niej stronią, jednak wszyscy jakoś się boją: chodzą słuchy, że to czarownica...
Dziewczyną także miotają sprzeczne potrzeby – już by chciała wtulić się w chłopaka, zarazem pragnie ojcowskiej opieki. Co wreszcie spełnia się i panna, jak się okazuje, wybitnie utalentowana muzycznie, trafia na artystyczne studia, po których zaczyna karierę wirtuozki. Tyle w warstwie realistycznej.
Ale Sandoval nie uwodzi fanów konkretami o dojrzewaniu wrażliwych dziewcząt. Dość banalna fabuła kryje nieprzebrane fantastyczne głębie. I tu meksykański twórca nie ma sobie równych. Demony, diabły, skrzaty i całe imaginacyjne bestiarium jest u niego tyleż ważne, co świat realny. I właśnie postawienie znaku równości między rzeczywistością a wyobraźnią (niektórzy mówią: komiksowy realizm magiczny) tak fascynuje odbiorców.
Sandoval serwuje bajki inne niż te niegdysiejsze. U niego nie ma jednoznacznie pozytywnych bohaterów, a sama Lisa, choć jak Kopciuszek wzorcowa sierotka-ślicznotka, wykazuje niekiedy mroczne skłonności. Snuje się między realem a Nibylandią, czerpiąc moce raz od dobrych, to znów od złych duchów. Najważniejsze – potrafi wykrzesać siłę, by w pojedynkę przeciwstawić się zgrai małolatów-przeciętniaków, zachować godność i nie ulec naporowi zła, czy raczej – Złego. Szczegółowe relacjonowanie przebiegu konfliktu na osi Lisa-piekło nie ma sensu, jako że to przekładaniec wiele wątków z rozmaitych tradycji europejskich i meksykańskich. Wymienię niektóre: przejście przez magiczne drzewo, co czyni dziewczynę niewidzialną (zamiast czapki-niewidki); podróż w krainę cieni i spotkanie z duszą błądzącą od zarania dziejów (Hades i dusze zmarłych); polowanie demonów na dzieci (przypomnijcie sobie film „Witches" Nicolasa Roega z super-wiedźmą graną przez Angelikę Huston, ostro zawziętą na bachory); sztorm (jeden z tytułowego tysiąca) rozpętany przez poirytowane diabły; ofiara z lalek (pożegnanie z dzieciństwem?) złożona przez Lisę Szatanowi... Pod konie napięcie rośnie jak w klasycznym horrorze Kinga „Carrie" (nawet są spore podobieństwa między bohaterkami). W takiej miksturze mitów trudno się połapać, ale też nie ma potrzeby – lepiej dać się ponieść zawrotnemu tempu akcji i nieokiełznanej fantazji autora.
A teraz – o jego stylu plastycznym. Bo to drugi, obok aury niesamowitości, znak rozpoznawczy prac Sandovala. Jego postaci mają charakterystyczny wygląd: rachityczne, niedokształcone ciałka i nieproporcjonalnie olbrzymie głowy. Trochę manga, trochę lalki-szmacianki. Wszystkie bohaterki są do siebie bliźniaczo podobne, jednocześnie – jakoś wzruszająco szczere w spojrzeniu, w wyrazie lalkowatych buzi. Natomiast dorośli pokazani są ze złośliwym, karykaturalnym skrzywieniem – monstra z piekła rodem, mordy z gigantycznymi nochalami-ryjami, choć w istocie poczciwcy.