Firmowane przez Wrocław „Bajki" Erny Rosenstein dotarły do szerszego kręgu odbiorców, choć pierwsza edycja miała miejsce dwa lata temu, w 10. rocznicę śmierci artystki, a zmarła w zacnym wieku 91 lat.
Uznano ją za czołową polską surrealistkę. Chciała zaczarować rzeczywistość, bo nie mogła w nią uwierzyć. Wydawać by się mogło, że Rosenstein, od młodzieńczych lat komunizująca, w PRL miała wielką szansę. Ale przez okres socrealizmu nie wystawiała, bo mierziła ją obowiązująca stylistyka. Potem też była osobna, dla jednych fascynująca, wedle innych dziwaczna. A po transformacji znów oberwała za lewicowe przekonania.
Na szczęście, doceniono jej twórczość, nawet uhonorowano Nagrodą im. Cybisa (1996). Wydano także kilka tomików jej wierszy. A pisała całe życie, imając się rozmaitych form. Pamiętam, jak kiedyś odczytała mi sztukę teatralną – skrzyżowanie kabaretu politycznego z teatrem lalek.
Dziwi, że do zilustrowania „Bajek" nie wykorzystano jej znakomitych rysunków. Bajki? Właściwie nie wiadomo, do jakiego gatunku te miniatury przynależą.
Niektóre, jak „Poławiacze cieni", znakomicie sprawdziłyby się jako scenariusze filmowe. Inne wydają się autokomentarzem do obrazów. „Nieudana podróż", humorystyczna rymowanka przeznaczona jest dla małolatów. Ale już „Babcia" ma metaforykę wybiegającą poza wyobraźnię przeciętnego malucha.