Wątpliwe szczęście Ksawerego Pruszyńskiego

Korespondencja

Publikacja: 03.10.2008 09:08

Wątpliwe szczęście Ksawerego Pruszyńskiego

Foto: Rzeczpospolita

Red

Stefania Kossowska, wspaniała pani zajmująca się przez długie lata w Londynie skomplikowanymi sprawami naszej emigracyjnej kultury. To były dziesiątki listów do mnie (mimo łatwiejszego sposobu komunikowania się za pośrednictwem telefonów na koszt Amerykanów), to były sprawy jej felietonów i recenzji pisanych dla RWE, to były sprawy londyńskiej Nagrody „Wiadomości”, której ja byłem jednym z członków jury, ona zaś sekretarzem jury, to były sprawy dwutygodnika, potem miesięcznika „Wiadomości” ukazującego się w Londynie, którego była ostatnim redaktorem naczelnym, sprawy, sprawy, sprawy. Choć nigdy nie spotkaliśmy się osobiście, nad czym pani Stefania biadała w co trzecim liście.

A oto co wygrzebałem. W osiemdziesiątym dziewiątym roku ub. wieku dałem się namówić do napisania wstępu do rozproszonych po prasie emigracyjnej (niewydanych w kraju) publicystyk Ksawerego Pruszyńskiego, których zbiór miał się ukazać (i ukazał się książkowo) w Londynie. Zwróciłem się wtedy do pani Kossowskiej o pomoc – o wskazówki, pomocne materiały.

Wiedziałem, że łączyła ją z Pruszyńskim wieloletnia serdeczna przyjaźń, że nieraz zasięgał jej rady, że ten człowiek – niezwykle spontaniczny, nazbyt ufający ludziom, krewki i prostolinijny, wielokrotnie w ich nieprzerwanej korespondencji czy przy okazji ich spotkań osobistych był przez nią hamowany, temperowany, częstowany dobrymi radami, z których niejeden raz korzystał. To ona potwierdzała moje przekonanie (zanim jeszcze, korzystając z „wolnoeuropejskich” możliwości, udało mi się sięgnąć do oficjalnych i nieoficjalnych akt policyjnych), że Pruszyński został zręcznie zamordowany przez komunistyczne służby czy też na tych służb polecenie.

Oto (ze skrótami) jeden z listów Stefanii Kossowskiej wymienianych w tamtym czasie ze mną, a związanych z Ksawerym Pruszyńskim.

[i]12.2.89

Drogi Panie,

Cieszę się, że Pan zajął się tą książką, bo mimo wszystkich różnic, chociaż Pan gdzie indziej się urodził, należy do innego pokolenia i nie żył tam, jest jakieś pokrewieństwo (kresowe?) między pisarstwem Pana i Ksawerego. Widocznie geny.

Przyjaźniłam się z nim blisko, mam wiele jego listów i znałam prawie wszystkie jego sprawy. Jeśliby Pan potrzebował jakichś bliższych informacji, chętnie je dam, bo chciałabym, żeby portret Ksawerego był prawdziwy i sprawiedliwy. Zgadzam się z Panem, że znacznie lepszy byłby wybór jego prozy niż artykułów publicystycznych, chyba że chodzi o dawne, namiętne zaangażowania, w których był naprawdę sobą. Faktem jest, że Ksawerego najbardziej podniecała walka z każdym establishmentem i dlatego – z czego przy całej swojej inteligencji i znajomości historii nie zdawał sobie w pełni sprawy, wracając do Polski – łudził się, że potrafi być takim szczęśliwszym Wielopolskim.

Po bardzo krótkim czasie zorientował się, że w ogóle nie może pisać („nie napisałem jednego słowa, którego musiałbym się wstydzić” – pisał do mnie, no, to dobrze, ale on w ogóle przestał pisać!) i to było jego największą tragedią. Nienawidził swojej „dyplomatycznej” sytuacji, nie mógł się cofnąć z honorem, był bardzo nieszczęśliwy. Bez przerwy powtarzało się w jego listach pragnienie, by gdzieś uciec (okolice Rabki, lasy kanadyjskie), by móc w spokoju pisać. Nie zliczę pomysłów na powieści, które chciał napisać, np. o powrocie Legionów po klęsce Napoleona, o tworzeniu Królestwa Kongresowego, o stosunkach polsko-czeskich itd. Niech Pan zauważy brak tematów „socrealistycznych” w zestawieniu z uwagą Koźniewskiego, że nie zdeklarował się jako komunista…

Jego powrót do kraju (pamiętam te burzliwe rozmowy) to była wielka życiowa decyzja, rozważana od miesięcy (raz obydwoje rozkrzyczeliśmy się na środku Piccadilly). Ksawerym kierowały dwa motywy – naiwna zarozumiałość, że odegra rolę Wielopolskiego, że można wiele wynegocjować od komunistów, że lepiej, żeby znaleźć sposób porozumienia się i przyjaznego współżycia z Rosją niż walki. Targować się, targować, negocjować, wyrywać spod nóg, co się da. I on w tym dopomoże! Drugi motyw – oparty w dużej mierze na nieznajomości ówczesnych stosunków literackich w kraju – że przyjeżdżając w glorii wybitnego pisarza, będzie mógł swobodnie w kraju pisać, że jego zdanie będzie się liczyło.

Do głowy mu wtedy nie przychodziła jakaś praca dyplomatyczna i pobyt za granicą, do końca nad tym cierpiał i rozumiał (dyplomację) jako zesłanie i zamknięcie mu ust. A powrócić do Anglii? W ówczesnych nastrojach emigracyjnych – ktoś, kto wyjechał do Polski (ktoś o głośnym zwłaszcza nazwisku), nie miał drogi powrotu na emigrację. Zdradził! Wyjazd to było opowiedzenie się po stronie reżimu, i tak Słonimski, jak i Pruszyński byli potem w Londynie zupełnie izolowani, nikt ich nie znał. O tym, by mogli wrócić – nie mogło być w ogóle mowy. Klamka zapadła raz na zawsze. Do końca, poza Słonimskimi i mną, Ksawery, gdy przejeżdżał przez Londyn albo wpadał z Hagi – nie spotykał się z żadnymi Polakami. Tyle na razie na interesujący Pana temat. Pewnie do tego jeszcze powrócimy.

Serdecznie Pana pozdrawiam

Stefania Kossowska

PS Nie wiem, czy Janek Ch. powtórzył Panu, że brat Ksawerego (całkiem do niego niepodobny!) Mieczysław, wielki oportunista, który żyje między „wyższymi sferami” w kraju, a za granicą, gdzie ma szwajcarską milionerkę przyjaciółkę, napisał mu, że wbrew temu, co sądzimy, Ksawery dobrze zrobił, wracając do Polski, o czym świadczy – w jego opinii! – że Jaruzelski miał niedawno publicznie chwalić biednego Ksawerego, porównując go do Skargi i Frycza-Modrzewskiego. W listach Ksawerego inaczej to szczęście powrotu wyglądało.

St.K.[/i]

Niewiele mógłbym do tego właśnie listu dorzucić. Że wstęp do londyńskiego wyboru „Pism” Pruszyńskiego wtedy napisałem. Że moje zdanie o tym, co stworzył, nie zmieniło się do dzisiaj ani o jotę. Że miał znakomite pióro.

Swego czasu, wierząc, że coś można „zdziałać” dla ojczyzny (zagarniętej z błogosławieństwem zachodnich aliantów w sowiecką strefę), poszedł z warszawskim reżimem na współpracę. Dość prędko się jednak ocknął i z tej wiary wyzwolił. Że był dla reżimu coraz bardziej niewygodny (za głośno się szarpał!), potwierdziły ukazujące się już w Polsce po odzyskaniu niepodległości prace na jego temat. Głośny pisarz, wysokiego szczebla dyplomata – a więc wyższe sfery komunistyczne – coś z tym trzeba było zrobić. Mógł je przecież skompromitować. Że jego zagadkowa śmierć nie była wcale tak zagadkowa, lecz być może podobna do śmierci wielu sowieckich (i dzisiaj rosyjskich) dysydentów, potwierdziły mi badania Radia Wolnej Europy jeszcze w końcówce istnienia tej instytucji. Z tym że dzisiaj tzw. służby robią to dużo zręczniej, zabijając miast „najeżdżającą ciężarówką” – jak było w wypadku Pruszyńskiego – podrzuconą promieniującą trucizną, jakimś tam polenem, czy jak to tam się nazywa. Znamy to przecież z prasy... A wtedy? Nikt tej sprawy nie chciał rozgrzebywać – nikt nie miał interesu!

Stefania Kossowska, wspaniała pani zajmująca się przez długie lata w Londynie skomplikowanymi sprawami naszej emigracyjnej kultury. To były dziesiątki listów do mnie (mimo łatwiejszego sposobu komunikowania się za pośrednictwem telefonów na koszt Amerykanów), to były sprawy jej felietonów i recenzji pisanych dla RWE, to były sprawy londyńskiej Nagrody „Wiadomości”, której ja byłem jednym z członków jury, ona zaś sekretarzem jury, to były sprawy dwutygodnika, potem miesięcznika „Wiadomości” ukazującego się w Londynie, którego była ostatnim redaktorem naczelnym, sprawy, sprawy, sprawy. Choć nigdy nie spotkaliśmy się osobiście, nad czym pani Stefania biadała w co trzecim liście.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski