Stefania Kossowska, wspaniała pani zajmująca się przez długie lata w Londynie skomplikowanymi sprawami naszej emigracyjnej kultury. To były dziesiątki listów do mnie (mimo łatwiejszego sposobu komunikowania się za pośrednictwem telefonów na koszt Amerykanów), to były sprawy jej felietonów i recenzji pisanych dla RWE, to były sprawy londyńskiej Nagrody „Wiadomości”, której ja byłem jednym z członków jury, ona zaś sekretarzem jury, to były sprawy dwutygodnika, potem miesięcznika „Wiadomości” ukazującego się w Londynie, którego była ostatnim redaktorem naczelnym, sprawy, sprawy, sprawy. Choć nigdy nie spotkaliśmy się osobiście, nad czym pani Stefania biadała w co trzecim liście.
A oto co wygrzebałem. W osiemdziesiątym dziewiątym roku ub. wieku dałem się namówić do napisania wstępu do rozproszonych po prasie emigracyjnej (niewydanych w kraju) publicystyk Ksawerego Pruszyńskiego, których zbiór miał się ukazać (i ukazał się książkowo) w Londynie. Zwróciłem się wtedy do pani Kossowskiej o pomoc – o wskazówki, pomocne materiały.
Wiedziałem, że łączyła ją z Pruszyńskim wieloletnia serdeczna przyjaźń, że nieraz zasięgał jej rady, że ten człowiek – niezwykle spontaniczny, nazbyt ufający ludziom, krewki i prostolinijny, wielokrotnie w ich nieprzerwanej korespondencji czy przy okazji ich spotkań osobistych był przez nią hamowany, temperowany, częstowany dobrymi radami, z których niejeden raz korzystał. To ona potwierdzała moje przekonanie (zanim jeszcze, korzystając z „wolnoeuropejskich” możliwości, udało mi się sięgnąć do oficjalnych i nieoficjalnych akt policyjnych), że Pruszyński został zręcznie zamordowany przez komunistyczne służby czy też na tych służb polecenie.
Oto (ze skrótami) jeden z listów Stefanii Kossowskiej wymienianych w tamtym czasie ze mną, a związanych z Ksawerym Pruszyńskim.
[i]12.2.89