Stanisławów Tadeusza Olszańskiego

Elegia przywracająca wyobraźni niezwykłe miasto

Publikacja: 06.02.2009 15:13

Czytając wydaną przez Iskry w minionym roku książkę Tadeusza Olszańskiego „Kresy Kresów. Stanisławów”, zdałem sobie raz jeszcze sprawę z tego, jak bardzo byliśmy w PRL zasznurowani, jak zablokowane były nasze pisarskie możliwości.

Wojenne doświadczenia autora urodzonego i mieszkającego w Stanisławowie były przez dziesięciolecia niemożliwe do publicznego opowiedzenia.

Ja, który całą okupację do kapitulacji powstania przebyłem w Warszawie, dopiero w czasie tej lektury myślę, że w porównaniu z przeżyciami Olszańskiego moje wojenne dzieciństwo było niemal bezpieczne; najpierw do roku ’44 było wiadomo, że jeśli na ulicy usłyszę strzały, trzeba natychmiast się położyć na ziemi, by nie trafiła nas przypadkowa kula. Od połowy wojny sypiałem w ubraniu, by natychmiast po usłyszeniu syreny zbiec do schronu w piwnicy. W czasie powstania przebywaliśmy już niemal tylko w piwnicach, skąd w chwili drzemki mojej matki wymykałem się, by zdobyć „Biuletyn Informacyjny”. Przenosząc się kanałami czy między barykadami z ulicy na ulicę Śródmieścia, nawet ja, dziewięcioletni, musiałem się mocno pochylać. Mogli nas zastrzelić Niemcy albo trafić bomba. To wszystko.

W Stanisławowie stacjonujące tam przed wojną oddziały po 1 września ruszyły, by bronić Lwowa. 17 września przeszli przez miasto ostatni polscy żołnierze, ewakuując się na Węgry. Miasto pozostało bez ochrony. Uzbrojone w widły, siekiery, noże bandy opanowały przedmieścia, grabiąc i rabując, kogo się dało. 19 września wkraczają do Stanisławowa Sowieci.

Tadeusz Olszański ma wówczas dziesięć lat. Zdążył skończyć trzy klasy polskiej szkoły, ucząc się w niej od drugiej klasy także języka ukraińskiego. Zdążył dobrze zapamiętać miasto, ulice, na których mieściły się kolejne mieszkania jego ojca, wziętego lekarza, sąsiadów z tych kamienic, swoich przyjaciół, towarzyszy zabaw. „Na Sapieżyńskiej drzwi w drzwi mieszkaliśmy z żydowską rodziną państwa Weissbergów. P. Weissberg był wicedyrektorem jednego z banków i miał trzech synów – mojego rówieśnika Mariana nazwanego Mańciem... W przeciwieństwie do innych żydowskich chłopców wszyscy mieli polskie imiona.

Piętro niżej mieszkali państwo Wasyłkowie. Mieli starszego ode mnie i Mańcia o pół roku syna Raźka. Pan Wasyłko był ważną osobistością w ukraińskiej spółdzielni »Masłosojuz«, która zajmowała się produkcją i sprzedażą przetworów mlecznych kupowanych przez nas jak i przez Weissbergów, bo rzeczywiście mieli najlepszą śmietanę. Z Raźkiem bawiliśmy się na podwórzu, niejednokrotnie sobie docinając, pożyczaliśmy sobie nawzajem książki, ale nie odwiedzaliśmy się. W przeciwieństwie do Mańcia, który przychodził do mnie równie często, jak ja do niego”.

Doktor Olszański był ożeniony z Wegierką, panną Simenfalvy, która przybyła do Stanisławowa na zaproszenie swojej przyjaciółki doktorowej Niemczewskiej urodzonej Hezser, pochodzącej podobnie jak ona z Nagyszollos (dziś Wynohradów na zakarpackiej Ukrainie). Panna Simenfalvy poza językiem ojczystym mówiła perfekt po niemiecku i nieźle po francusku, co wystarczyło, by swobodnie poruszać się w polskim towarzystwie. Jej zachowana metryka sporządzona była w trzech językach: po łacinie, w języku czeskim i węgierskim. Wkrótce stało się zwyczajem, że lekarze stanisławowscy, Polacy i Ukraińcy, także adwokaci zawierali małżeństwa z Węgierkami. Doktorowe chętnie spotykały się w swoim gronie. Mały Tadzio zabierany przez matkę dosyć się wtedy nudził, ale poznał w ten sposób węgierski, w przeciwieństwie do swojej rodzicielki, która nigdy dobrze nie opanowała polskiego.

Z chwilą wybuchu wojny Olszańscy nie mieszkali już na Sapieżynskiej – 20 września odwiedza ich pan Weissberg i ze łzami w oczach przeprasza za żydowską komunistyczną hołotę, która zdradziła Polskę, entuzjastycznie witając okupantów. Po miesiącu wpada z płaczem pani Weissbergowa z wiadomością, że mąż, kapitalistyczny bankier, został aresztowany przez Sowietów. Wkrótce go jednak wypuszczono, bo znaleźli się przyjaciele Żydzi mający związki z komunizmem. A gdy Rosjanie z chwilą ataku Hitlera opuścili w popłochu miasto i ukraiński motłoch zaczął mordować Żydów, Weissberg przyprowadził do Olszańskich synów, którzy ich przez jakiś czas ukrywali. Ostatecznie jednak cała rodzina ginie w getcie.

Dawne nazwy ulic miasta są na ogół tytułami kolejnych rozdziałów, opowieści o tym, co dobrego i złego wiąże się w pamięci autora z danym miejscem.

Już w pierwszych dniach po wkroczeniu Sowieci dokonują aresztowań. Rozstrzeliwują sędziów i innych przedstawicieli inteligencji. Potem zaczynają się kolejne fale wywózek na Sybir i do Kazachstanu. Tadeusz Olszański za każdym razem przeżywa to po prostu jako śmierć czy zniknięcie swoich wymienionych z nazwiska i imion krewnych, przyjaciół rodziców, swych nauczycieli, kolegów z podwórka i klasy.

W czerwcu ’41 przed ucieczką Sowieci mordują parę tysięcy więźniów: Polaków, Żydów, Ukraińców, których nie zdążyli wywieźć. W lipcu ’41 miasto zajmują oddziały węgierskie, jakby sprzymierzone z III Rzeszą, praktycznie jednak zachowujące znaczny dystans w tym sojuszu. Stanisławów zaczyna być chwilowo miejscem bezpiecznym. Jest w nim spora grupa pozbawionych złudzeń żydowskich uchodźców z Czechosłowacji przeprawiających się tędy na Węgry. Węgierskie służby graniczne wystawiały im fałszywe dokumenty, tyle że na nazwisko Mickiewicz lub Piłsudski. Dopiero po zwróceniu uwagi wysoki węgierski urzędnik poprosił polskich przyjaciół o stosowną listę pospolitych polskich nazwisk, co pozwoliło wielu przeżyć wojnę.

Jesienią ’42 wkraczają do Stanisławowa Niemcy. Zaczynają od zaproszenia na spotkanie 130 polskich dyrektorów szkół i nauczycieli, którzy zostają rozstrzelani na miejscu. Dalsze aresztowania i morderstwa dokonywane są z jednej strony według jakichś dawno przygotowanych list, z drugiej dlatego, że Niemcowi podoba się czyjś dom, który zajmuje po zabiciu właściciela bądź nie podoba mu się wyraz twarzy napotkanego przechodnia. Następuje likwidacja getta. 17 listopada ’43

14-letni autor był też świadkiem dokonanej przez SS na placu Mickiewicza masowej publicznej egzekucji ukraińskich nacjonalistów. Wreszcie w grudniu ’43 doktor Olszański w odruchu rozsądku ulega uporczywym naleganiom żony i rodzina wraz z opuszczającymi miasto ostatnimi oficerami węgierskimi jest przez nich przemycona w zaplombowanym wagonie z paroma tylko przedmiotami osobistymi i paroma książkami na Węgry, skąd wróci po wojnie do nowej już Polski, do Opola.

Ta wyjątkowa książka nie daje się przypisać do żadnego z określonych gatunków literackich. Zawdzięczająca tyle czułej pamięci nie ogranicza się do wspomnień. Odtwarza zupełnie osobliwą atmosferę miasta w następujących po sobie tak różnych okresach, łącząc zapamiętane z solidną wiedzą, dozowaną jednak w dawkach aptekarskich. Nie ma w niej ani jednego zdania za dużo. Prawdziwy Stanisławów wyłania się w naszym umyśle z istniejącego dziś na mapie Iwanowo-Frankiwska. W tym Iwanowo-Frankiwsku, niegdyś otoczonym przez bujne lasy, dziś – obudowanym blokami z wielkiej płyty, w śródmieściu wiele uległo degradacji. To i owo zachowało się jednak całkiem dobrze. W czasach Związku Radzieckiego, kiedy burzono świątynie, największą z 50 stanisławowskich synagog pozbawiono ozdób w postaci czterech narożnych wieżyczek z kopułami w kształcie cebulek i przepołowiono gmach stropem, by na dolnym poziomie urządzić salę gimnastyczną, a na górnym sale wykładowe Instytutu Medycznego. Wyjątkowo dobrze zachował się zapamiętany przez dawnego ministranta kościół ormiański, ponieważ urządzono w nim Muzeum Religii i Ateizmu, dzięki czemu ołtarze uniknęły dewastacji, a organów nie zamieniono w złom.

Historie drastyczne, mroczne równoważone są przypomnieniami momentów szczęścia, gestów bezinteresownej dobroci, aktów ocalającej intuicji.

Elegia przywracająca wyobraźni niezwykłe miasto – o którym dotąd niemal nie wiedziałem – losy kilkudziesięciu zwykłych i niezwykłych osób, z których te, co przeżyły, w następnym stuleciu, gdziekolwiek żyją: w Brukseli, Budapeszcie, Leeds, Toronto czy w Warszawie, zachowują świadomość swych korzeni.

Rzecz ma doskonałość kompozycji Concerto Grosso, mimo że zamiast trąb pobrzmiewają w niej instrumenty nieporównanie potężniejszego kalibru. ?

[i]Tadeusz Olszański „Kresy Kresów. Stanisławów”. Iskry, Warszawa 2008[/i]

Czytając wydaną przez Iskry w minionym roku książkę Tadeusza Olszańskiego „Kresy Kresów. Stanisławów”, zdałem sobie raz jeszcze sprawę z tego, jak bardzo byliśmy w PRL zasznurowani, jak zablokowane były nasze pisarskie możliwości.

Wojenne doświadczenia autora urodzonego i mieszkającego w Stanisławowie były przez dziesięciolecia niemożliwe do publicznego opowiedzenia.

Pozostało 96% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski