Język przestał być pośrednikiem między jaźnią a rzeczywistością. Nie dotyka bytu, więc lepiej, żeby omijał takie tematy jak Bóg, natura ludzka, moralność czy sprawiedliwość. Jako zbiór metafor ewoluuje na przestrzeni wieków w stronę użyteczności, jest narzędziem komunikacji, dzięki któremu możemy wypracować wspólne stanowisko w sprawach dla nas ważnych – oto tezy wyjściowe wznowionej właśnie legendarnej książki Richarda Rorty’ego „Przygodność, ironia i solidarność”.

Autor dzieli filozofów na tych, którzy stoją po stronie nauki, oraz tych, którym bliżej do artysty lub utopisty politycznego. Siebie – „pomocnika poety” – zalicza do drugiej grupy. Ta samoidentyfikacja znaczy mniej więcej tyle: filozofia jest odmianą literatury, nie posługuje się dowodami, ale podobnie jak poezja – metaforami, nazywanymi przez Rorty’ego „przyczynami postępu intelektualnego”. Różnica między marnym i genialnym filozofem artystą polega na tym, że pierwszy używa metafor znajomych i powszechnych, ostatni natomiast wytwarza nowy język i „czyni uchwytnym owo ślepe znamię, które noszą wszystkie nasze czyny”.

Zbliżając filozofię do poezji, zubaża Rorty obie te dziedziny. Obowiązkiem filozofii jest bowiem logiczna spójność, siłą poezji – przekraczanie logiki. Nie można być pomocnikiem poety, wykluczając rzeczywistość pozajęzykową z pola swoich zainteresowań.

Chyba jednak warto mówić o ideach, bo w ten sposób – sparafrazuję Kołakowskiego – przesuwamy granice niewypowiedzianego. I uwiarygodniamy milczenie.

Szlachetna utopia? Humanizm.