I dalej w swoim niezwykle poczytnym dziele, nomen omen zatytułowanym „Prawem i lewem", autor – lwowski pisarz, historyk i publicysta, rodzony starszy brat świetnie się zapowiadającego, a przedwcześnie zmarłego prozaika Walerego Łozińskiego, którego całkiem niedawno przypomnieliśmy w tym miejscu – pisał: „Lwów w dobrej swojej porze, a pora ta sięgała w pierwsze dziesiątki lat XVII wieku, był ogniskiem społecznej cywilizacji, a jego zwarta, organiczna, na ścisłej woli prawa gruntowana municypalność miała propagacyjną, obyczajową siłę. Jak był warownią Rusi, strażą kresową, przedmurzem Polski, tak samo był wzorem karności i posłuszeństwa, mocnym przykładem społecznego rygoru, i to rygoru, który przy srogości niemieckiego prawa przeradzał się niekiedy w grozę bezlitosnego despotyzmu. Szlachta szanowała i bała się Lwowa, u jego bram jeszcze w początkach XVII wieku swawolna szabla kryła się w pochwę, a niejeden oczajdusza herbowy zapoznał się z Gelazynką lub dał nawet gardło na ratuszu".
Później bywało gorzej, a za prawdziwe nieszczęście dla Lwowa uznał Łoziński sprawowanie tamtejszego arcybiskupstwa przez Stanisława Grochowskiego. „Nie jadał inaczej jak tylko przy stole zastawionym bogato na dwanaście osób, choćby nie miał ani jednego gościa; kiedy szedł do katedry do aktu religijnego, poprzedzało go zawsze dwunastu starców długobrodych, samych szlachciców, ubranych w osobno w tym celu sprawione kostiumy z sobolów, jedwabiów i aksamitów. Czego z dochodów arcybiskupich nie zjadł zbytek, to pochłaniał nepotyzm; bracia i inni bliżsi krewni Grochowskiego panoszyli się mieniem kościelnym". „Kiedy w jakiejś sprawie spornej przybyła do niego deputacja miasta Lwowa, a jeden z jej członków, Bartłomiej Majernicki, żywszymi słowami odpowiedzieć się ważył na gniewną reprymendę arcypasterską, Grochowski zelżył go szkaradnie, zawołał hajduków, kazał Majernickiego okuć w kajdany, oćwiczyć go nielitościwie kańczugami, a obitego na bruk wyrzucić. A trzeba wiedzieć, że ten Majernicki był patrycjuszem wielce szanowanym, człowiekiem podeszłego wieku, doktorem praw obojga, kawalerem Złotej Ostrogi i Notariuszem Apostolskim".
Podobnych kwiatków znajdzie czytelnik w „Prawem i lewem. Obyczajach na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku" (Iskry, Warszawa 2005) tysiące. Siedem wydań tej książki wskazuje, jak dużym cieszyła się zainteresowaniem od chwili swego powstania w 1903 r., niezależnie od często krytycznych recenzji, ubolewających, że autor nagromadził nazbyt wiele przykładów zła, przez co wykrzywił obraz Polski i Polaków. „O istnieniu narodowej cenzury, często nieporównanie sroższej od zaborczej, bo drażliwej na każdą ujemną o Rzeczpospolitej opinię, wiedziano u nas aż nadto dobrze – pisze prof. Janusz Tazbir we wstępie do ostatniego wydania książki. – Z myślą właśnie o niej Łoziński wielokrotnie informuje czytelnika, iż w sąsiednich krajach bywało jeszcze gorzej". Jaki zresztą obraz mógł się wyłonić z „Prawem i lewem", skoro autor tego pitavalu szlachty ruskiej korzystał głównie z akt sądowych. Tylko raz np. powołał się na „Pamiętniki" Jana Chryzostoma Paska, o którym – informuje profesor Tazbir – z akt sądowych (a nie z jego „Pamiętników") dowiadujemy się, że stale najeżdżał sąsiadów i więził w dybach ich poddanych. „W r. 1692 zaś, jeśli wierzyć pozwom sądowym, myśliwych, którzy w zapale polowania weszli na jego teren, najpierw ostrzelał, a następnie powalił na ziemię, sznurami skrępował, nogami skopał i kijami obił, wreszcie zaś przemocą uprowadził do dworu. Tam jednemu z nich kazał zjeść na surowo połowę zająca, i to w dniu postnym, jak podkreślano w skardze sądowej. Skończyłoby się to chyba tragicznie dla delikwenta, gdyby autor »Pamiętników« nie dał mu potem kielicha gorącej gorzałki (na zwymiotowanie?). Było to za wiele nawet dla współczesnych, toteż w r. 1700 skazano Paska na wieczną banicję. Słabość władzy wykonawczej sprawiła, iż w parę lat później umarł spokojnie w ojczyźnie. Historia ta, choć dziejąca się na Mazowszu, świetnie pasowałaby do tamtejszego »Prawem i lewem«...".
Ale takowego nie było. Za to Władysław Łoziński (1843 – 1913) zapisał na swym pisarskim koncie jeszcze większy bestseller, a mianowicie mające aż 15 wydań „Życie polskie w dawnych wiekach". Napisał ponadto m.in. historyczną powieść „Oko proroka" (zekranizowaną w 1984 r., z tym że jej akcję przeniesiono ze Lwowa do Przemyśla), świetną literacko „Madonnę Busowiską" i dwa cykle gawęd szlacheckich „Opowiadania imć pana Wita Narwoja". A korzystając z „Prawem i lewem", Adolf Nowaczyński napisał dramat „Smocze gniazdo" wystawiony w 1904 r. we Lwowie. Z tej samej książki wziął się też telewizyjny serial „Rycerze i rabusie" z 1984 r. o dzielnym staroście Wolskim, w którego wcielił się Tomasz Stockinger. Natomiast Józef Hen, autor scenariusza tego serialu, z „Prawem i lewem" zapożyczył nazwiska niemal wszystkich postaci pojawiających się w jego powieści „Crimen", też przerobionej na serial wyreżyserowany w 1988 r. przez Laco Adamika. I z tego samego źródła zaczerpnął jeszcze Jacek Komuda, wydając w 2004 r. książkę „Warchoły i pijanice" czyli „Poczet hultajów z czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej".
Krzysztof Masłoń, krytyk literacki „Rzeczpospolitej" k.maslon@rp.pl