... naprawdę jednak rozpoczyna się po rewolucji 1905 roku od pogromu we wsi pod Pińskiem, gdzie zamordowany zostaje protoplasta rodu Broków – Baruch – wraz z żoną i dwójką dzieci. Dzieje pozostałych, cudem ocalałych trzech jego synów wydały mi się w książce najciekawsze, dotykają bowiem kluczowych dla historii XX wieku wydarzeń, choćby rewolucji bolszewickiej. Czy sięgając do tej odległej już przecież historii, skorzystałeś np. z jakichś dokumentów rodzinnych?
Nie, ale pisałem o tym, co dobrze znam. O rewolucji w Rosji naczytałem się co niemiara, od tomów Pipesa i Figesa po liczne pamiętniki z epoki. Jak piszę o „Cafe Central" w Wiedniu, to oczywiście tam byłem. Ale jednak jest to opowieść skonstruowana, w jakimś stopniu mityczna – o załamaniu się fundamentalnego porządku. Baruch Brok żył w świecie metafizycznego ładu, w którym wprawdzie istniały podziały, ale nie były aż tak ważne, i oto nagle ten jego świat się wykoleił, została popełniona inicjalna zbrodnia, ludzie zakwestionowali boski porządek i zaczęli rozpaczliwie tworzyć jego namiastki. Tak się dzieje z trzema synami Barucha: jeden zostaje rewolucjonistą, i to ekstremalnym, bo czekistą; drugi szuka odpowiedzi na dręczące go pytania w psychoanalizie, trzeci szuka nowej filozofii, jest uczniem Heideggera. Wszyscy przegrywają, bo nie potrafią zbudować porządku takiego jaki jest – można powiedzieć – fundamentem przeżycia religijnego.
Powieść można też odczytać współcześnie, jako rzecz o dzisiejszej Polsce, bardzo dalekiej od tej, jaką sobie wymarzyliśmy.
W tym planie to jest opowieść o czasie marnym. O wspaniałym doświadczeniu „Solidarności" i zaprzepaszczeniu jej dorobku, roztrwonieniu go. Widać to w osobistych historiach powieściowych postaci. Właściwie tylko Zuzanna usiłuje jeszcze walczyć, ale z powodu swego nonkonformizmu zostaje wypchnięta na margines. Na szczęście czas jest rzeczywiście niedokonany i moja bohaterka spotyka ludzi „Solidarności" mówiących o tamtym czasie jako o czymś niezwykłym, najbardziej w całym ich życiu wartościowym.
Tyle pozostało z „Solidarności"? Tylko kombatanctwo?
Dlaczego? Ja się tego słowa nie boję.