Relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego za udział w studenckiej rewolcie 1968 roku Maciej nie wrócił już na studia. Dzięki staraniom rodziny wybroniony cudem od komunistycznego wojska zajął się pisaniem do „Sportowca", „Kultury", „Szpilek", a potem do „itd".
Choć „czerwona zalewa" pobrzmiewać dziś może nieco przesadnie, to gdy wczytamy się w teksty Rybińskiego, nabiera sensu. Opisywał on Polskę epoki Gierka w granicach tego, co puszczała cenzura. Śmiał się więc z idiotyzmów peerelowskiego prawa i walczył z oczywistymi draństwami. A pamiętajmy, że były to czasy wszechwładzy komunistycznych kacyków. Ot, choćby takiego generała bezpieki. A było to tak: w jednej z podwarszawskich miejscowości idealistyczna wdowa zapisała powiatowej radzie narodowej swoja willę na przedszkole. Generał willę zasiedlił czasowo i już nigdy się z niej nie wyprowadził. W artykule Rybiński musiał enigmatycznie nazywać go „lokatorem". Sam fakt, że tekst ukazał się w „itd" w 1974 roku ,już był sensacją.
Z tekstów wyłania się duszna atmosfera tamtej epoki: as bezpieki kapitan Czechowicz na kiermaszach książki, fantasta Erich von Däniken wizytujący Warszawę, groteskowe lansowanie nowego sportu „ringo", chamstwo paniuś skupujących butelki – ten upiorny świat zostanie potem uwieczniony w „Misiu" Barei. Ale wcześniej był opisywany w felietonach Rybińskiego.
Po sierpniu 1980 roku Maciej Rybiński skwapliwie wykorzystał szansę, by pisać otwartym tekstem. Ale zbyt dobrze znał logikę systemu, aby wierzyć w happy end. Przenikliwie opisuje więc, jak władza celowo męczy ludzi, którzy zaczynają narzekać, bo cóż im z wolności, gdy nie mają co jeść. „Proklamowano porozumienie narodowe, jednocześnie (...) przedstawiciele władz partyjnych oświadczają publicznie, że dzielić się zamierzają odpowiedzialnością, ale nie władzą" – pisał z goryczą w ostatnim felietonie w „itd" przed 13 grudnia 1981.
Potem był zakaz pracy w zawodzie i emigracja do Niemiec. Ale to ten pierwszy okres walki z komuną zahartował Rybę. I chwała Bogu.