Kobieta to najpiękniejszy organizm żywy

Nie miałem skłonności do substancji martwych – alkoholu, tytoniu, narkotyków. Nie chodziłem do klubów studenckich. Nie bywałem w Stodole ani w Hybrydach. Czasami chodziłem na dancing do hotelu Bristol – mówi Daniel Passent w biograficznej książce „Passa". Kiedyś byłem tam z piękną dziewczyną, Elżbietą Domaszewską, która ma równie piękną siostrę Teresę. Elżbieta miała wtedy swojego kawalera, Romana Ciszewskiego, który później został jej mężem. Ale przedtem wyjechał na stypendium za granicę. Zostawił mi swoją dziewczynę pod opieką.

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Daniel Passent: Kobieta to najpiękniejszy organizm żywy

Daniel Passent: Kobieta to najpiękniejszy organizm żywy

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek Dominik Pisarek

Red

Tekst opublikowany w 

miesięczniku Sukces

Miał zaufanie do ciebie.

Widocznie nie byłem specjalnie atrakcyjny. Zapomniałem, że Elżbieta została pod moją opieką. Przypomniałem sobie na krótko przed jego powrotem i zaprosiłem ją do Bristolu. Wszystkie stoliki były zajęte, bo to było modne miejsce.

Przy jednym z nich siedział gość, który zbierał się do wyjścia i dał nam znak, żebyśmy się dosiedli. Był Amerykaninem, bardzo starannie studiował rachunek od kelnera. Kwestionował każdego ogórka. Ja się przydałem jako tłumacz. Od słowa do słowa i Amerykanin z nami został, co nie było mi na rękę, bo chciałem mieć wyłączność na Elżbietę. On się okazał pracownikiem jakiegoś pseudoinstytutu bioetnicznego, faktycznie była to instytucja rasistowska. Opowiadał, że zajmuje się głównie czystością rasy, i nadawał na czarnoskórych. Ja, oczywiście, stawałam w obronie kolorowych, a Elżbieta z godnością milczała.

W pewnej chwili Amerykanin powiedział: „Niech pan zapyta swoją koleżankę, czy wyszłaby za Murzyna". Przetłumaczyłem pytanie i z całych sił wpatrywałem się w Elżbietę, żeby nie sprawiła mi zawodu. A ona na to: „Za Murzyna? Nigdy!". Po załatwieniu Murzynów nasz rozmówca zabrał się za Żydów. „Tutaj to pan źle trafił – mówię – ponieważ I'm Jewish". A on się wcale nie zmieszał, tylko zaczął perorować, że na Murzynów to szkoda czasu, natomiast Żydzi to chociaż godny przeciwnik i jest z kim walczyć. Tyle miałem z tego dancingu.

Moja pierwsza dziewczyna Irka ma duże czarne oczy. Pochodzi z rodziny działaczy Polskiej Partii Robotniczej. Studiowała medycynę. Pamiętam, jak pierwszy raz zaprosiłem Irkę do restauracji Cristal. Składałem pieniądze, no i w końcu zdobyłem się na odwagę. Poszliśmy. Wszystkie stoliki wolne, kelnerzy zajęci rozmową. Potem okazało się, że to był Wielki Piątek czy jakiś inny post, o czym nie mieliśmy pojęcia. Poprosiliśmy o frytki, co spotkało się z nieukrywaną pogardą kelnera – mało, że Żyd, to jeszcze biedny.

Byliśmy parą, dopóki ja się jej nie znudziłem, a jej tatuś mi nie podziękował z paragrafu aryjskiego. Gdyby mnie kochała, toby za mną poszła. Później przyszły lata 60. Ożeniłem się. Moją pierwszą żoną była bardzo atrakcyjna doktorantka, która pracowała w Polskiej Akademii Nauk, później została profesorem. Zakochałem się. Była bardzo dobra, lojalna, wykształcona, oczytana, miała same zalety. To ja się okazałem niewiernym mężem, podatnym na urok Agnieszki Osieckiej. I to był powód rozwodu. Do dzisiaj jest mi smutno, kiedy myślę, że ją zdradziłem.

Jak długo byliście razem?

Siedem lat. Rozwód nastąpił w 1971 r. Żona wyjechała na roczne stypendium do USA. Źle znosiłem samotność, dużo przesiadywałem w STS i tak związałem się z Agnieszką Osiecką.

Co cię w niej najbardziej ujęło?

Była niezwykle atrakcyjna, a jednocześnie skromna i bezpośrednia. To był niespokojny duch. Dużo podróżowała, miała znajomych za granicą, do których wyjeżdżała, np. do cioci Zosi Arciszewskiej w Londynie. Jeździła też do Stanów.

Otwierała mi oczy na świat. Kiedy patrzyła na to samo co inni, widziała więcej, na pewno więcej niż ja. Skupiona była na miłości, na obdarowywaniu ukochanej osoby, kupowaniu prezencików, robieniu niespodzianek. O siebie nie dbała. Latem 1990 r. (10 lat po naszym rozstaniu) pisała do mnie w liście: „Piszę w drodze skądś – dokądś. (...) Kończą się niedługo moje krótkie tegoroczne wakacje, rytualne kółko Mazury – morze – Orłowo. Znowu nad morzem prałam koszulę nocną w morzu, a w ogródku czyściłam nóż czy łyżkę gałązką modrzewiu. I myślałam, że byłbyś wściekły na mnie, a Guguś (Agata) jeszcze bardziej. Zresztą i ja sama nie jestem w takich momentach sobą zachwycona. Skąd u mnie ta jakaś zgrzebność i niewykończenie?".

„Tak zwana mądrość życiowa" to całe odkładanie na stare lata, kupowanie, bo jest okazja, bo akurat „rzucili", uśmiechanie się do kogoś, kto może w przyszłości coś załatwić – to było jej obce. Była altruistyczna, owszem, ale nie zawsze. Dla niej liczyły się twórczość, miłość, rozmowa. Bardzo dobrze czuła się wśród ludzi. Dużo im dawała i dużo od nich brała. Dla niej prawdziwy uniwersytet to był STS. Jak mówiła, najwięcej skorzystała, przysłuchując się rozmowom Andrzeja Drawicza, Ziemowita Fedeckiego i Andrzeja Jareckiego. Wieczorem lubiła wyjść. Chodziliśmy do SPATiF, na „studia wieczorowe", przysiadaliśmy się do stolika Janusza Minkiewicza, do którego przychodzili różni ludzie starszego pokolenia, najczęściej Adam Ważyk. Od nich wszystkich Agnieszka czerpała swoją wiedzę, dużo czytała. Pracę magisterską pisała o Antonim Czechowie. Przez nią poznałem środowisko muzyków i kompozytorów: Andrzeja i Jacka Zielińskich, Adama Sławińskiego, Seweryna Krajewskiego, Włodzimierza Korcza, Jerzego Satanowskiego, no i wykonawców – Marylę Rodowicz, Urszulę Sipińską, Łucję Prus, Anię Szałapak, która zaśpiewała na pogrzebie Agnieszki.

Kogoś z nich polubiłeś szczególnie?

Najbardziej zakolegowaliśmy się z Marylą Rodowicz, która w tamtym czasie przeżywała romantyczne wzloty i upadki. Maryla ma świetne poczucie humoru i refleks. Kiedyś przyszła w butach na wysokim koturnie z drewna. „Masz buty od stolarza" – powiedziałem. „A ty marynarkę od tapicera" – odpowiedziała. Kilka lat temu pokazała mi swój kalendarz, w którym było dużo wolnych dni. „Widzisz, nikt mnie nie chce" – powiedziała. Bardzo ją lubię i podziwiam, ale ostatnio, w 2011 r., mi podpadła, bo odwołała swój udział w koncercie „Pamiętajmy o Osieckiej".

Pierwszy samochód Agnieszki to był ford taunus, „wanna", a potem uzyskała talon na fiata 132. Pewnego razu użyczyła tego samochodu znajomej pisarce, która miała chorego ojca, i trzeba go było przywieźć z Olsztyna do Warszawy. Kiedy Agnieszka zgodziła się pożyczyć samochód, znajoma powiedziała: „Ale ja nie mam prawa jazdy". Agnieszka załatwiła więc kierowcę. Po kilku dniach okazało się, że w drodze z Olsztyna samochód został rozbity. Jak się dostali do Warszawy – nie wiem. Wiem, że Agnieszka samochodu nie odzyskała.

Zamieszkaliście razem w Falenicy.

To było pierwsze własne mieszkanie Agnieszki, na które zdobyła się pod wpływem swojego najwierniejszego przyjaciela, Jana Borkowskiego z radiowej Trójki. Janek jest człowiekiem, który ją najdłużej znał i najwięcej o niej wie. Za „moich czasów" to nie była przyjaźń intensywna, ale zawsze trwała. W odróżnieniu od niektórych przyjaciółek Agnieszki, które chętnie o swojej przyjaźni z poetką mówią i piszą, Janek trzyma się w cieniu.

To on pod koniec lat 60. przekonał Agnieszkę, że powinna mieć jakieś własne mieszkanie, że nie może być do końca życia cyganką i mieszkać kątem u matki, pani Marii. Saska Kępa to były jej najbardziej rodzinne strony. Po wojnie, kiedy rodzina Osieckich wróciła z obozu w Austrii, znaleźli się na Saskiej Kępie. Osiedlili się najpierw na ul. Jakubowskiej, a potem na parterze, w dwóch pokojach z kuchnią przy ul. Dąbrowieckiej 25. Tam Agnieszka chodziła do szkoły. Jej rodzice się rozwiedli. Dociągnęli do matury Agnieszki i ojciec wyprowadził się do Józefiny Pellegrini, niedaleko, na ul. Francuską.

Ostatnie lata życia Agnieszka spędziła jednak z matką na Saskiej Kępie.

Przestawała więcej z matką, u niej mieszkała i miała swój pokoik, ale stosunki nie były jednoznaczne. Ojca gloryfikowała, była z niego dumna. A wobec matki potrafiła być dosyć krytyczna. Pani Maria pracowała w bibliotece szkolnej na Podwalu. Bardzo dużo czytała. Pani Helena, wieloletnia gosposia, chodziła do wypożyczalni na Kępie wymieniać jej książki. Po przejściu na emeryturę pani Maria niewiele wychodziła z domu. Do pewnego stopnia sterowała życiem Agnieszki z tapczanu, na którym spędzała większość czasu. Z biegiem lat były od siebie coraz bardziej zależne, matka sekretarzowała trochę Agnieszce, z rozpędu potrafiła nawet otworzyć jej prywatny list i usprawiedliwić się: „Otworzyłam, bo był z Gdańska".

Agnieszka wyprowadzała się za głosem serca, a potem wracała do matki. Kiedy ja się z nią związałem, miała już ten maleńki segment w Falenicy. W takim samym, obok nas, mieszkali Stan Borys, także Ernest Bryll, a w pobliżu – w Michalinie – Seweryn Krajewski. Stamtąd przenieśliśmy się na Żoliborz, a po rozstaniu ze mną Agnieszka znów wróciła na Saską Kępę, do matki. Pomieszkiwała z kimś na Mazurach, nad morzem, ale gdy została sama – do końca życia mieszkała na Saskiej.

Nie rozważaliście nigdy małżeństwa?

Nie wyrywałem się do urzędu stanu cywilnego. Po pierwsze, nie sprawdziłem się w pierwszym małżeństwie. Po drugie, czułem, że związek z Agnieszką nie jest dożywotni. Czasy były już takie, że małżeństwo nie było konieczne. Nie wywodziliśmy się też z rodzin katolickich, chociaż Agnieszka była wierząca i chodziła do kościoła. Małżeństwo nie było dla nas priorytetem, priorytetem było dziecko.

Agata przyszła na świat po trzech latach naszego związku. Agnieszka chciała mieć dziecko, ale nie była bardzo przygotowana w sensie codziennym do tego, że będzie je przewijać, karmić, gotować dla niego zupki. W niedzielę, 4 lutego 1973 r. zawiozłem ją do szpitala na Szaserów. Agnieszka, jak to Agnieszka, nie miała w nim żadnej protekcji, żadnej „mądrości życiowej", która każe kobiecie szykować sobie miejsce na pół roku z góry; na ogół jakiś lekarz prowadzi ciążę, potem załatwia łóżko w szpitalu, a tu nic.

Przywiozłem Agnieszkę, ale już dalej mnie nie wpuścili. Przyjął ją dyżurny felczer, który spisał jej dane, zapytał o rok urodzenia i bezceremonialnie skomentował: „Stara pierwiastka". Pojechałem do Marii Osieckiej na Saską Kępę. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca i zacząłem pisać felieton, bo pisanie mnie uspokaja. Nie zdążyłem skończyć, a już zadzwoniła Agnieszka i powiedziała: „Masz córkę". Byłem szczęśliwy.

Mimo pewnej nieporadności Agnieszka była bardzo dobrą i czułą matką. Nie w tym sensie, że przewijała, karmiła, kąpała – tych obowiązków się bała. Spoczywało więc to najpierw na mnie, a potem przyjęliśmy do pomocy osobę, która była z nami parę lat, dopóki Agatka nie poszła do publicznego przedszkola. Pamiętam ten dzień, kiedy szła z Agnieszką i ze mną, a na całą ulicę krzyczała: „Ludzie! Ratujcie! Dokąd oni mnie prowadzą?!".

Agnieszka za to dbała o rozwój Agaty. Nawet po naszym rozstaniu, regularnie, na zmianę z moją żoną Martą woziła ją na treningi tenisowe. Zabierała ją do różnych ludzi, podsuwała jej książeczki, dosyć wcześnie zaczęła ją zabierać w podróże zagraniczne: do Rzymu, Wenecji. Chciała jej wynagrodzić to, że na co dzień z nią nie jest, że się nią nie zajmuje. Ja gotowałem, sprzątałem, prałem, prasowałem, robiłem wszystko to, co niańka, bo Agnieszka nie miała żadnych zdolności manualno-kulinarnych. Kiedy przyjmowała znajomych na Saskiej Kępie, choćby tzw. egzekutywę (Krystyna Janda, Zuzanna Olbrychska, Magda Umer), stawiała na stole ser, wino, może owoce.

To była też kwestia wychowania. Jej ojciec dość prędko zorientował się, że Agnieszka ma talent, i nie wpuszczał jej do kuchni, nie pozwalał jej sprzątać, oboje mieli w pogardzie rzeczy praktyczne. Ona miała się rozwijać. Poza tym sport. Agnieszka świetnie pływała, była zawodniczką w Legii. Po rozwodzie rodziców i wyprowadzce ojca matka i oddana gosposia Helenka Zaremba chodziły wokół niej. Jak tylko w domu nie można było czegoś znaleźć, np. żelazka albo durszlaka, pani Helena mówiła: „Na pewno Osiecki zabrał". Agnieszka się domem nie zajmowała. Nadwyżki pieniędzy ponad bieżące utrzymanie rozdawała albo wydawała na podróże. Niektórzy znajomi ją naciągali, inni byli w autentycznej potrzebie.

Nie złościło cię to?

To były jej pieniądze. Nigdy nie mieliśmy wspólnoty finansowej. W zależności od momentu i możliwości płacił ten, kto akurat mógł. To nigdy nie było problemem. Także potem, po rozstaniu, kiedy zostałem z córką. Był rok 1979. Dostałem Stypendium Niemana na Harvardzie i powstał wtedy problem, czy Agnieszka z nami pojedzie, czy nie, bo ona już kogoś wtedy miała. I mając dylemat pomiędzy nowym mężczyzną a córką i starym mężczyzną wybrała wyjazd z nami, żeby ratować nasz związek.

Ta próba się nie powiodła, Agnieszkę serce ciągnęło do Warszawy i pewnego dnia zniknęła. Najpierw z naszego domu, potem z Ameryki. To rozstanie nie było wynikiem otwartej rozmowy, że idziemy do adwokata, że ja zostaję z Agatą itd. Ona się miotała, w końcu wyjechała i zostałem z Agatą sam.

Po powrocie do Polski na wszelki wypadek poszedłem do adwokata. Pomoc prawników w tym przypadku w ogóle nie była potrzebna, bo Agnieszka była bardzo dobrą rozwiedzioną matką – często widywała się z Agatką, hojnie ją finansowała. Natomiast był problem kontaktu emocjonalnego matka – córka. Po roku czy dwóch latach założyłem nową rodzinę, związałem się z Martą, która znajdowała się w podobnej sytuacji do mojej. Była po rozwodzie, miała trzyletniego synka, a ja siedmioletnią córkę. Założyliśmy rodzinę, która trwa do dzisiaj, już ponad 30 lat.

Związki naszej rodziny z Agnieszką były tak bliskie, że ona często przychodziła do nas i zostawała z dziećmi. Pozostała członkiem rodziny. Uwzględniła nawet Łukasza w swoim testamencie. Przez kilkanaście lat po śmierci Agnieszki wydawało nam się, że nie pozostawiła testamentu. Dopiero stosunkowo niedawno archiwiści, którzy porządkowali dokumenty Agnieszki, odkryli go. Brzmi następująco: „Cały swój majątek przekazuję Danielowi Passentowi w nadziei, że rozdzieli go sprawiedliwie pomiędzy moją córkę Agatę i mojego przyjaciela Łukasza".

Agata publicznie wyartykułowała swoje zarzuty wobec mamy.

Tak. Po śmierci Agnieszki raz, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej", który bardzo mi się nie podobał, potem drugi raz w jakimś kolejnym wywiadzie. Na stosunkach Agatki z matką cieniem położyła się choroba alkoholowa Agnieszki. Ujawniła się w okresie, kiedy Agatka miała kilkanaście lat i bardzo źle znosiła widok matki w stanie wskazującym. Przeżyła przez to kilka upokorzeń. Jej duma została ugodzona, a ona sama miała poczucie krzywdy.

Agnieszka odmawiała leczenia. Chodziliśmy z Agatą do lekarzy, ale wszyscy mówili, że pierwszym krokiem jest wola chorej. Życie osobiste Agnieszki toczyło się niepomyślnie, pozostała sama. Nadal mieszkała z matką, ale coraz bardziej była to sytuacja dziwaczna. Była nieszczęśliwa. Mieszkała cały czas na tej Saskiej Kępie. Ciepła rodzinnego szukała w naszym domu. Pisała, popijała, pracowała do końca. Nikła w oczach. W ogóle o siebie nie dbała, zupełnie lekceważyła zalecenia lekarzy. Nie miała nikogo, kto by ją przypilnował, kto by zadbał, żeby zaczęła się wcześniej leczyć.

Kiedy zrozumiałeś, że to już koniec?

To nie było trudne do wydedukowania, ponieważ Agnieszka wyjechała z Bostonu i później już się tam nie pojawiła. Po powrocie do Polski byliśmy umówieni w Wiśle i na to spotkanie nie przyjechała, więc już najbardziej tępy partner wiedziałby, o co chodzi. Kiedy przyjechałem z Agatką na Saską Kępę, na ul. Walecznych, drogę przebiegł nam czarny kot. Mimo że wielu ludzi się rozstaje, ja wtedy nie wiedziałem, jak mam żyć.

W kim wtedy znalazłeś oparcie?

W przyjaciołach. We Wróblewskich, w Garlickich, miałem pracę, miałem swój świat.

Jak podejmowałeś decyzje dotyczące losu Agaty?

Wróciłem do segmentu na Żoliborzu, który razem z Agnieszką zbudowaliśmy w 1976 r. Agnieszka, powierzając mi Agatę, zostawiła dom, mówiąc, że to jest dom Agaty, że ten, kto zatrzymuje dziecko, zatrzymuje również dom. Wróciłem do domu i do pracy.

Jak wewnętrznie dałeś sobie z tym radę?

Czułem się trochę jak matka z dzieckiem, którą zostawił mąż. Wewnętrznie nigdy do końca się z tym nie pogodziłem, bo to jest – poza wszystkim – upokorzenie. Ale przebrnąłem przez ten ciężki okres. Agnieszka była lojalną partnerką od strony, że tak powiem, praktycznej. Natomiast miała duże problemy psychiczne w stosunkach z naszą córką. Agata zresztą je wyartykułowała w swoich wywiadach prasowych, moim zdaniem aż za bardzo szczerych. Byłem wściekły na „Gazetę Wyborczą", że nasłała na Agatę dwoje dziennikarzy zaraz po pogrzebie matki, natomiast ona widocznie odczuwała potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.

Rozmawiałeś potem z Agatą o tych wywiadach?

Tak. Ona uważała to za swój wkład w walkę z alkoholizmem.

Ty wspominasz Agnieszkę inaczej?

Dużo czytała, pisała. Była czujna cały czas. Gdy mieszkaliśmy w Falenicy, była tam jeszcze kuźnia, kowal, który podkuwał konie. Poszliśmy pokazać Agatce, jak to wygląda. Powiedziała wtedy: „Tylko koni żal". Agnieszka to zapisała i powstała piosenka. Co roku 1 września zakładała białą bluzkę, zaczynała nowy sezon jak nowy rok szkolny.

Niedawno ukazała się książka „Listy na wyczerpanym papierze" Jeremiego Przybory i Agnieszki Osieckiej o ich związku.

Ja tej książki nie czytałem, wolę zachować w pamięci własny obraz Agnieszki. Jestem przeciwny szybkiej publikacji jej dzienników, których też nie czytałem, mimo że leżą w naszym domu, gdzie jak dotychczas znajduje się Archiwum Agnieszki Osieckiej, a przez 10 lat mieściła się fundacja Okularnicy. Nie podoba mi się komercjalizacja Agnieszki, „Osiecka industry". W tej sprawie są w gronie rodziny i przyjaciół(-ek) różne zdania. Jedni, jak np. wydawcy czy niektóre przyjaciółki, są za publikacją listów i papierów, a nawet czynią to same, bo uważają, że trzeba kuć żelazo póki gorące, może nawet chcą się przy nim ogrzać. Inni – wśród nich Jan Borkowski i ja – wolą czekać, nie chcą sensacji wokół dzienników poetki, nie chcą wywlekania jej listów, uważają, że na to przyjdzie czas za 10, 20 lat. Arbitrem w tych sprawach jest Agata – jedyna spadkobierczyni praw autorskich swojej matki.

Fragment pochodzi z najnowszej książki „Passa" wydawnictwa Czerwone i Czarne. To zapis rozmowy Jana Ordyńskiego z Danielem Passentem

Tekst opublikowany w 

miesięczniku Sukces

Pozostało 100% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski