Ta próba się nie powiodła, Agnieszkę serce ciągnęło do Warszawy i pewnego dnia zniknęła. Najpierw z naszego domu, potem z Ameryki. To rozstanie nie było wynikiem otwartej rozmowy, że idziemy do adwokata, że ja zostaję z Agatą itd. Ona się miotała, w końcu wyjechała i zostałem z Agatą sam.
Po powrocie do Polski na wszelki wypadek poszedłem do adwokata. Pomoc prawników w tym przypadku w ogóle nie była potrzebna, bo Agnieszka była bardzo dobrą rozwiedzioną matką – często widywała się z Agatką, hojnie ją finansowała. Natomiast był problem kontaktu emocjonalnego matka – córka. Po roku czy dwóch latach założyłem nową rodzinę, związałem się z Martą, która znajdowała się w podobnej sytuacji do mojej. Była po rozwodzie, miała trzyletniego synka, a ja siedmioletnią córkę. Założyliśmy rodzinę, która trwa do dzisiaj, już ponad 30 lat.
Związki naszej rodziny z Agnieszką były tak bliskie, że ona często przychodziła do nas i zostawała z dziećmi. Pozostała członkiem rodziny. Uwzględniła nawet Łukasza w swoim testamencie. Przez kilkanaście lat po śmierci Agnieszki wydawało nam się, że nie pozostawiła testamentu. Dopiero stosunkowo niedawno archiwiści, którzy porządkowali dokumenty Agnieszki, odkryli go. Brzmi następująco: „Cały swój majątek przekazuję Danielowi Passentowi w nadziei, że rozdzieli go sprawiedliwie pomiędzy moją córkę Agatę i mojego przyjaciela Łukasza".
Agata publicznie wyartykułowała swoje zarzuty wobec mamy.
Tak. Po śmierci Agnieszki raz, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej", który bardzo mi się nie podobał, potem drugi raz w jakimś kolejnym wywiadzie. Na stosunkach Agatki z matką cieniem położyła się choroba alkoholowa Agnieszki. Ujawniła się w okresie, kiedy Agatka miała kilkanaście lat i bardzo źle znosiła widok matki w stanie wskazującym. Przeżyła przez to kilka upokorzeń. Jej duma została ugodzona, a ona sama miała poczucie krzywdy.
Agnieszka odmawiała leczenia. Chodziliśmy z Agatą do lekarzy, ale wszyscy mówili, że pierwszym krokiem jest wola chorej. Życie osobiste Agnieszki toczyło się niepomyślnie, pozostała sama. Nadal mieszkała z matką, ale coraz bardziej była to sytuacja dziwaczna. Była nieszczęśliwa. Mieszkała cały czas na tej Saskiej Kępie. Ciepła rodzinnego szukała w naszym domu. Pisała, popijała, pracowała do końca. Nikła w oczach. W ogóle o siebie nie dbała, zupełnie lekceważyła zalecenia lekarzy. Nie miała nikogo, kto by ją przypilnował, kto by zadbał, żeby zaczęła się wcześniej leczyć.
Kiedy zrozumiałeś, że to już koniec?
To nie było trudne do wydedukowania, ponieważ Agnieszka wyjechała z Bostonu i później już się tam nie pojawiła. Po powrocie do Polski byliśmy umówieni w Wiśle i na to spotkanie nie przyjechała, więc już najbardziej tępy partner wiedziałby, o co chodzi. Kiedy przyjechałem z Agatką na Saską Kępę, na ul. Walecznych, drogę przebiegł nam czarny kot. Mimo że wielu ludzi się rozstaje, ja wtedy nie wiedziałem, jak mam żyć.
W kim wtedy znalazłeś oparcie?
W przyjaciołach. We Wróblewskich, w Garlickich, miałem pracę, miałem swój świat.
Jak podejmowałeś decyzje dotyczące losu Agaty?
Wróciłem do segmentu na Żoliborzu, który razem z Agnieszką zbudowaliśmy w 1976 r. Agnieszka, powierzając mi Agatę, zostawiła dom, mówiąc, że to jest dom Agaty, że ten, kto zatrzymuje dziecko, zatrzymuje również dom. Wróciłem do domu i do pracy.
Jak wewnętrznie dałeś sobie z tym radę?
Czułem się trochę jak matka z dzieckiem, którą zostawił mąż. Wewnętrznie nigdy do końca się z tym nie pogodziłem, bo to jest – poza wszystkim – upokorzenie. Ale przebrnąłem przez ten ciężki okres. Agnieszka była lojalną partnerką od strony, że tak powiem, praktycznej. Natomiast miała duże problemy psychiczne w stosunkach z naszą córką. Agata zresztą je wyartykułowała w swoich wywiadach prasowych, moim zdaniem aż za bardzo szczerych. Byłem wściekły na „Gazetę Wyborczą", że nasłała na Agatę dwoje dziennikarzy zaraz po pogrzebie matki, natomiast ona widocznie odczuwała potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.
Rozmawiałeś potem z Agatą o tych wywiadach?
Tak. Ona uważała to za swój wkład w walkę z alkoholizmem.
Ty wspominasz Agnieszkę inaczej?
Dużo czytała, pisała. Była czujna cały czas. Gdy mieszkaliśmy w Falenicy, była tam jeszcze kuźnia, kowal, który podkuwał konie. Poszliśmy pokazać Agatce, jak to wygląda. Powiedziała wtedy: „Tylko koni żal". Agnieszka to zapisała i powstała piosenka. Co roku 1 września zakładała białą bluzkę, zaczynała nowy sezon jak nowy rok szkolny.
Niedawno ukazała się książka „Listy na wyczerpanym papierze" Jeremiego Przybory i Agnieszki Osieckiej o ich związku.
Ja tej książki nie czytałem, wolę zachować w pamięci własny obraz Agnieszki. Jestem przeciwny szybkiej publikacji jej dzienników, których też nie czytałem, mimo że leżą w naszym domu, gdzie jak dotychczas znajduje się Archiwum Agnieszki Osieckiej, a przez 10 lat mieściła się fundacja Okularnicy. Nie podoba mi się komercjalizacja Agnieszki, „Osiecka industry". W tej sprawie są w gronie rodziny i przyjaciół(-ek) różne zdania. Jedni, jak np. wydawcy czy niektóre przyjaciółki, są za publikacją listów i papierów, a nawet czynią to same, bo uważają, że trzeba kuć żelazo póki gorące, może nawet chcą się przy nim ogrzać. Inni – wśród nich Jan Borkowski i ja – wolą czekać, nie chcą sensacji wokół dzienników poetki, nie chcą wywlekania jej listów, uważają, że na to przyjdzie czas za 10, 20 lat. Arbitrem w tych sprawach jest Agata – jedyna spadkobierczyni praw autorskich swojej matki.
Fragment pochodzi z najnowszej książki „Passa" wydawnictwa Czerwone i Czarne. To zapis rozmowy Jana Ordyńskiego z Danielem Passentem