Na polskim komiksowym poletku, które coraz rzadziej użyźniają świeże talenty, debiutanckie dziełko Garwol/Lipczyński stało się wydarzeniem. „Bez końca" to zbiorek dziesięciu mininowel, mniej (lub bardziej) śmiesznych, bardziej surrealistycznych, mniej filozoficznych. Pastiszowych.
Paweł Garwol, rocznik 1976, ogólnie utalentowany plastycznie, z dobrym, tradycyjnym warsztatem, ma niebezpiecznie rozległy rozrzut stylistyczny i myślowy. Ale w komiksie „Bez końca" pozostaje konsekwentny: realistyczny rysunek czarną kreską; kreskowe cieniowanie jak w dawnych rycinach; klimat mroczny i trącący nadrealizmem.
Antenatów sporo: Magritte, Topor, Kubin, Schulz – to mistrzowie od strony plastycznej. Bunuel, Hoffman, znów Topor (jako autor powieści), Hitchcock, Pasolini, Kafka – ci z kolei patronują pomysłom, inspirują purnonsensowe żarty.
Rok starszy Roman Lipczyński fotografuje. Obydwaj autorzy pochodzą z Górnego Śląska, reprezentują zbliżone poczucie absurdalno-czarnego humoru.
Na okładce „Bez końca" – pospolita męska morda. Teatralnie oświetlona od dołu, przywodzi na pamięć znaną autopodobiznę Brunona Schulza. Na wyklejkach ta sama twarz zmienia się w butną chamską gębę, jak z socrealistycznego „Manifestu" Wojciecha Weissa. Tylne wyklejki ukazują to samo oblicze wyszlachetniałe, zbolałe, z zamkniętymi oczami. Patrz – Jerzy Radziwiłowicz w „Człowieku z marmuru". I ostatnia, czwarta okładka: gość spogląda butnie i... dłubie w nosie. Tak po gombrowiczowsku, po parobkowsku.