Niezwykła jest sama historia owych zapisków. Jerzy Jurandot – komediopisarz, satyryk i autor tekstów piosenek, oraz jego żona Stefania Grodzieńska, znana wszystkim z poczucia humoru i pełnego życzliwości spojrzenia na świat, przeżyli w warszawskim getcie ponad dwa lata.
Z ucieczką zwlekali do ostatniej chwili, zdecydowali się dopiero wtedy, gdy zaczęła się już akcja eksterminacyjna. Przeszli do normalnego świata, bo Jurandot załatwił ojcu dokument potwierdzający zatrudnienie w jednym z zakładów getta. Miał więc cień nadziei, że zapewnił rodzicom bezpieczeństwo.
Po wyjściu z getta Jurandot spisał relację i zakopał w ogrodzie tych, którzy udzielili mu schronienia. Po 1945 r. wydobył ją, ale zachował dla siebie. Wiele lat później, podczas rekonwalescencji po wylewie, dodał kolejne wspomnienia. Gdy zmarł, Stefania Grodzieńska podarowała rękopisy dokumentalistce Agnieszce Arnold z zakazem publikacji za jej życia. Dopiero teraz zostały wydane po raz pierwszy.
Jerzy Jurandot opisuje przede wszystkim rozpaczliwą próbę ratowania pozorów normalnego życia. Nim przeniósł się za mur, udał się z grupą artystów do okupacyjnych władz ZASP z pytaniem, czy mogą w getcie otworzyć teatr. Uzyskawszy zgodę, organizował występy w Melody Palace, gdzie grała też orkiestra Leopolda Rubinsztajna. Ludzie nie tańczyli, ale przychodzili, by posłuchać dancingowej muzyki i spróbować zapomnieć.
Potem Jerzy Jurandot otworzył Teatr Femina na Lesznie. Grywano tam lekkie komedie lub programy składankowe, w których nie stroniono od aktualnych komentarzy satyrycznych. Nieustannie trzeba było zmieniać repertuar, a zespół nie miał dostępu do bibliotek, nie wolno też było wystawiać aryjskich autorów.