W czwartek 16 kwietnia zaczęło obowiązywać rozporządzenie obligatoryjnego zasłaniania ust i nosa w miejscach publicznych. Obowiązek dotyczy zakładów pracy, biur, części wspólnych nieruchomości, a także ulic, sklepów, terenów zieleni. Maseczek nie muszą nosić m.in. dzieci do lat 4, duchowni sprawujący kult religijny, osoby która nie mogą zakrywać ust lub nosa z powodu stanu zdrowia, całościowych zaburzeń rozwoju, niepełnosprawności intelektualnej w stopniu umiarkowanym albo głębokim lub niesamodzielności, osoby wykonującej czynności zawodowe, służbowe lub zarobkowe w budynkach, zakładach, obiektach, placówkach i targowiskach (straganach)- z wyjątkiem osoby wykonującej bezpośrednią obsługę interesantów lub klientów-, osoby kierującego środkiem publicznego transportu zbiorowego oraz żołnierzy Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej i wojsk sojuszniczych, a także funkcjonariusza Służby Wywiadu Wojskowego. Nowe obostrzenie, mające pomóc w walce z epidemią koronawirusa, może potrwać nawet kilka miesięcy. Kto się nie zastosuje, naraża się na kary pieniężne, nawet do 30.000 zł.
Problem w tym, że w Polsce maseczki wciąż są trudno dostępne. Nie ma ich w wielu aptekach, skończyły się na Poczcie Polskiej (mają być znowu od dzisiaj, 9,99 zł za sztukę lub 5 sztuk w komplecie za 49,95 zł), a rząd bezpośrednio nie zaopatruje w nie społeczeństwa. Dlatego też minister zdrowia Łukasz Szumowski zaleca zamiast maseczek: „To może być chustka, szalik czy materiałowa maseczka.” i tłumaczy, że: „maseczki chirurgiczne są bardziej potrzebne w szpitalach.” Dlaczego Ministerstwo Zdrowia, które przez wiele tygodni rozwijającej się pandemii zapewniało Polaków, że noszenie maseczek nie jest konieczne, zmieniło zdanie?
Jeszcze w marcu resort zdrowia zapewniał, że noszenie maseczek nie jest konieczne i że nie uchroni nas ono przed zakażeniem i zalecano natomiast, w ślad za WHO, aby maseczki nosiły: „osoby chore na COVID-19, osoby z podejrzeniem infekcji SARS-CoV-2 lub mające objawy, takie jak kaszel czy kichanie, osoby opiekujące się chorymi na COVID-19 lub osobami z podejrzeniem zakażenia koronawirusem”. W marcu „Gazeta Lubuska” relacjonowała, że MZ informując czytelnika dzwoniącego z zapytaniem o maseczki tłumaczyła, że mogą one jedynie zaszkodzić: „Jeżeli nie ma objawów ze strony układu oddechowego, m.in. kaszlu bądź kichania, to nie argumentuje się noszenia maseczek. Ministerstwo Zdrowia nie rekomenduje używania maseczek, ponieważ może to zaszkodzić.” Sam minister Szumowski w lutym w radiu RMF FM mówił, że maseczki nie chronią przez zakażeniem. Sprzecznych komunikatów z obecnymi zaleceniami było ze strony władz więcej. 30 stycznia Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas mówił: „W Polsce nie ma tego wirusa. Zagrożenie zarażenia koronawirusem jest bliskie zeru.” Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera RP, zapewniał, że państwo przygotowało się na każdy rodzaj zagrożenia. Do sprawy odniósł się prof. Krzysztof Simon, lekarz, dolnośląski konsultant do spraw chorób zakaźnych: „Pan minister ma rację i nie ma racji. Skuteczne są maseczki chirurgiczne, które chronią w 80 proc., ale nie chronią osoby, która tych maseczek używa. Gdyby wszyscy używali skutecznych maseczek, to wtedy ryzyko zakażenia znacznie spada. Problem w tym, że maseczek wcześniej nie było w Polsce w wystarczającej liczbie, i wielu miejscach w Polsce wciąż ich nie ma. Pada tylko pytanie dlaczego?”
Wojciech Andrusiewicz, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia, przyznaje, że obecnie jesteśmy na innym etapie epidemii niż wtedy, kiedy minister Szumowski mówił, że maseczki nie chronią i dodaje, że „maseczka ma chronić innych przed zakażeniem”.