Ze Wzgórza Łaski

James Halliday co roku musi wytypować najlepsze wino australijskie. Ponad 70-letni najbardziej znany winiarski krytyk na antypodach ma nie lada orzech do zgryzienia – Grange Pensfolds czy Hill of Grace od Henschkego?

Publikacja: 20.02.2008 11:34

Ze Wzgórza Łaski

Foto: Rzeczpospolita

Kilka lat temu James Halliday w końcu wybrnął z sytuacji, mówiąc, że pierwsze z nich jest najdroższe, a drugie najbardziej poszukiwane. Cokolwiek by to miało znaczyć, ma chłop rację.

Henschkowie wywędrowali całym rodem do Australii z Dolnego Śląska w połowie XIX wieku. Byli luteranami i życie wśród stroniących od alkoholu kalwinów wydawało im się nie do zniesienia. Zresztą nie im jednym. W Eden Valley, gdzie osiedli, było już wielu ich pobratymców, a niedaleką Barossę w ogóle uważa się za niemiecki okręg, choć liczenie dziś, że ktoś odpowie po niemiecku na ulicy, graniczy z cudem. Sam Steven (Stefan) Henschke nie bardzo wie, jak wymawia się jego nazwisko w oryginale, i przedstawia się z angielska „Hejnczki”.

Rodzina wywodzi się z Kutschlau, dzisiejszej Chociuli pod Świebodzinem, choć wątpię, czy ktoś dziś tam o tym wie. Kontynuując tradycje zielonogórskiego winiarstwa, członkowie rodziny Henschke na antypodach parali się tym samym, choć podejmowali się też wielu innych zawodów. Dzięki temu wyrób wina przez długi czas nie był ich głównym zajęciem i mieli czas, by robić to precyzyjnie i myśleć długafalowo. A to esencja winiarstwa w ogóle.

W roku 1914 stał się cud – rodzina objęła w posiadanie bodaj najbardziej pożądany dziś kawałek ziemi w całej Australii – niewielką winnicę Hill of Grace (Wzgórze Łaski) położoną na pagórku naprzeciw małego kościółka luterańskiego w Keyneton. Posadził ją jeden z członków rodziny Nicolaus Stanitzki w połowie XIX wieku. W dzisiejszych czasach jest tak oblegana przez winiarskich pielgrzymów, że obowiązuje tam zakaz wstępu, by jej nie zadeptać. To tutaj ze 150-letnich shirazów rodzi się jedno z dwóch najlepszych win Australii.

Życie w winiarni nie jest zbyt skomplikowane – Stefan, piąte pokolenie Henschków, siedzi cały dzień w winiarni, Prue – jego żona, w polu. Studiowała uprawę winnej latorośli i Stefan nie wchodzi jej w drogę. Jeśli nie ma akurat bieżących prac – nie ma ich obojga. Podróżują, korzystając z tysięcy zaproszeń, aby pojawić się gdziekolwiek, choćby na chwilę. W domu pozostaje ekipa i strzegący ich domu jamnik – bodaj najczęściej fotografowany piesek w winiarskiej prasie.

Sztandarowe wino Henschkego Hill of Grace (HoG) musi ustąpić Grange’owi, o którym pisaliśmy już w „Piątej Alei”, jedynie w kategorii „największa ikona win australijskich na świecie”. Zgadza się, bo za tym drugim stoi magia jego powstania – było pierwszym wytrawnym czerwonym winem na antypodach, które na stałe trafiło do grona najlepszych win świata. Ale i to się zmienia. HoG-a powstaje rocznie znacznie mniej. Idąc do „przyzakładowej” restauracji w Margill (przedmieścia Adelajdy), gdzie powstaje Grange, można w sklepiku kupić butelkę wina, można je nawet zamówić na kieliszki! Poza tym można kupić butelkę w sklepikach specjalistycznych czy strefach wolnocłowych. Hill of Grace jest znacznie bardziej tajemnicze. Jest, a jakby go nie było. Nie bywa pokazywane na imprezach targowych, nie ma go nigdzie na kieliszki, a w Keyneton nikt z licznego grona odwiedzających to miejsce winomanów nawet nie prosi o próbkę. Nie ma go już. Butelkę można kupić w pakiecie wraz z innymi winami, i to tylko wtedy, gdy jest się wpisanym na magiczną pierwszą listę oczekujących. Tym z listy zapasowej pozostaje tylko przebierać nogami z emocji, w oczekiwaniu, by ktoś z pierwszej zrezygnował.

Mój znajomy z michlenowskiej holenderskiej restauracji, który sprzedaje kilkaset butelek rocznie win Henschkego, dostaje z przydziału osiem butelek HoG-a, gdy rok jest lepszy – dziewięć, choć mógłby ich sprzedać – jak twierdzi – przynajmniej setkę. Zdesperowany, wprowadził we własnej restauracji zasadę: jeśli będzie otwierane Hill of Grace (a u niego w restauracji też są na to zapisy), zamawiający musi mu odstąpić kieliszek. W ten sposób o rocznikach HoG-a można z nim rozmawiać do rana, oczywiście na sucho, bo to tylko czyste dywagacje, gdy w kieliszku nie ma omawianego wina.

Mnie udało się ustrzelić dwa roczniki HoG-a, ale tylko dlatego, że za każdym razem przebyłem kilkadziesiąt tysięcy kilometrów na antypody i miałem to szczęście, iż udało mi się umówić ze Stefanem osobiście, a ten mógł mi poświęcić sporo czasu. Ba, mogłem – czysto teoretycznie – zabrać ze sobą resztę wina, które zostało w butelce, do czego zresztą Henschke mnie zachęcał. Piszę teoretycznie, bo nigdy mi się to nie udało. To jedyna winiarnia na świecie, w której otwarcie butelki własnego wina z ostatniego sprzedawanego rocznika jest niczym kościelne święto. Wie o tym od razu cała firma, stanowiska pracy są porzucane, bo wszyscy natychmiast mają coś pilnego do załatwienia w sali degustacyjnej lub przynajmniej muszą przez nią przejść. Jest oczywiste, że w ten sposób – ku memu przerażeniu – butelka z wolna wyparowuje, a mnie nigdy nie udaje się wynieść z zakładu choćby kropli. Paskudna sytuacja, ale, niestety, nieunikniona.

Być może jest to iskra, która łączy Gianniego Masciarellego i jego żonę Marinę Cvetič. Iskra wspólnej pasji robienia wspaniałych win lub współzawodnictwa, bo wina Mariny są często lepsze od tych robionych przez jej męża

Długo szukałem, ale nie dotarłem do tego, skąd wzięła się rosyjsko brzmiąca nazwa Iskra dla wina nie znad Donu, ale z Abruzji. Zaczął je robić dziadek Gianniego, Giovanni, w latach 30. XX wieku. I oddał się temu z iście włoską pasją, zapominając o bożym świecie. Tę pasję do ziemi podzielił jego wnuk wraz z żoną. Razem mają prawie 200 hektarów winnic, ale Marinę – odkąd ukończyła studia enologiczne – interesują tylko te najlepsze parcele. I, trzeba powiedzieć, umie z nich wycisnąć wszystko, co najlepsze. Nawet gdy trzeba zrezygnować z apelacji DOC na rzecz niższej regionalnej klasyfikacji IGT. Tak jak robią to w Toskanii wytwórcy supertoskanów.

Montepulciano d’abruzzo to dosyć dobrze rozpowszechniona odmiana w środkowych Włoszech, w Abruzji, Molise i Marchii. Nie ma nic wspólnego z sangiovese używanym do wyrobu słynnego toskańskiego vino nobile di montepulciano. W Abruzji dawało wino dosyć przeciętne i trzeba było dużo uwagi i ograniczenia wydajności, by otrzymać trunek zadowalający lub dobry. Taką drogę wybrała Marina.

Wino o rubinowym kolorze, bardzo owocowe, z niemal niewidoczną beczką, wypuszczone na rynek po dwóch latach dojrzewania w butelkach. Z nutami lukrecji, fiołków i eukaliptusa. Welwetowe i aksamitne w ustach, w pełni zaspokoi zarówno pijących je bez dodatków, jak i tych łączących je ze wszystkim, co pieczone. No, może z wyjątkiem ryb.

Iskra 2003, IGT Rosso Colli Aprutini, Masciarelli/Marina Cvetiã, Cena – 139 zł

Kilka lat temu James Halliday w końcu wybrnął z sytuacji, mówiąc, że pierwsze z nich jest najdroższe, a drugie najbardziej poszukiwane. Cokolwiek by to miało znaczyć, ma chłop rację.

Henschkowie wywędrowali całym rodem do Australii z Dolnego Śląska w połowie XIX wieku. Byli luteranami i życie wśród stroniących od alkoholu kalwinów wydawało im się nie do zniesienia. Zresztą nie im jednym. W Eden Valley, gdzie osiedli, było już wielu ich pobratymców, a niedaleką Barossę w ogóle uważa się za niemiecki okręg, choć liczenie dziś, że ktoś odpowie po niemiecku na ulicy, graniczy z cudem. Sam Steven (Stefan) Henschke nie bardzo wie, jak wymawia się jego nazwisko w oryginale, i przedstawia się z angielska „Hejnczki”.

Pozostało 89% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"