Patron zobowiązuje, więc co roku trzeba słuchać dzieł Ludviga van Beethovena. Ile razy można jednak kusić wykonaniem jego którejś symfonii, skoro i tak grywają je nieustannie wszystkie krajowe filharmonie? Dla Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego to pytanie jest szczególnie istotne. Przez 11 poprzednich edycji unikał eksperymentów, cenił zaś solidne wykonanie dobrze znanej klasyki.
Na inaugurację wybrano po raz kolejny "Missa solemnis" Beethovena, ale z mało ciekawej interpretacji pod dyrekcją Kazimierza Korda w pamięci pozostaną jedynie głosy fińskiego tenora Jormy Silvastiego i niemieckiego basa René Pape. A przecież ta sama msza rozpoczynała ostatnią Wratislavia Cantans i dyrygent Paul McCreesh odczytał ją zupełnie inaczej, wbrew tradycji. Był to koncert kontrowersyjny, ale długo o nim dyskutowano.
Na Festiwalu Beethovenowskim spory o inne podejście do klasyki się nie zdarzają, bo nie daje on ku temu okazji. Jeśli teraz emocji było więcej, to dzięki ciekawszemu niż dotychczas zestawowi utworów. Organizatorzy zdali sobie sprawę z konieczności programowego liftingu. A może ponadto zrozumieli, że ta impreza musi oferować publiczności to, czego nie ma ona okazji słuchać na co dzień.
Przy ogromnie rozbudowanym programie (24 koncerty w Warszawie oraz kilkanaście w Białymstoku, Gdańsku, Łodzi i Krakowie) nie da się nieustannie zaskakiwać słuchaczy, choć ci stawiali się tłumnie każdego wieczoru. Wystarczy jednak kilka wydarzeń, by cały festiwal nabrał wyjątkowego charakteru. Tak właśnie się stało choćby dzięki kantacie "Gurrelieder" Arnolda Schönberga, którą po raz ostatni wykonano w Warszawie 35 lat temu, czy VIII symfonii Antona Brucknera. Przyjechali z nią berlińscy muzycy i niemiecki dyrygent Marek Janowski, bo żaden polski mistrz batuty – poza Stanisławem Skrowaczewskim – nie ma odwagi zmierzyć się z monumentalnymi dziełami tego kompozytora.
Festiwal dał też to, czego brakuje w naszym życiu muzycznym – możliwość posłuchania zagranicznych orkiestr. Takich jak Radio-Symphonie Orchester z Berlina w dziele Brucknera czy Filharmonia Monachijska w muzyce z baletu "Ognisty ptak" Strawińskiego. Deutsche Kammerphilharmonie Bremen pod batutą Trevora Pinnocka z wdziękiem odświeżyła symfonie Haydna i Mozarta. Zaskoczyła poziomem mało u nas znana Lahti Symphony Orchestra.