Potrafi zaskakiwać widza nie tylko oryginalnymi pomysłami inscenizacyjnymi wielkich widowisk. W nie mniej ciekawy sposób umie potraktować znane dzieła na tradycyjnej scenie, co udowodnił polskim widzom „Rigolettem” Verdiego wystawionym w grudniu ubiegłego roku w Operze Wrocławskiej. Spektakl rozegrał w scenerii nawiązującej do angielskiego teatru elżbietańskiego, ale jego opowieść miała walor uniwersalny. Z trzech głównych postaci najbardziej zafrapował go Książę. Nie chciał opowiadać historii mężczyzny, który podrywa kolejne kobiety, bo taki temat dzisiaj nikogo nie bulwersuje. Bardziej interesował go fakt, że stałość i wierność przestały być pożądanymi wartościami. Książę zakochał się w prostej dziewczynie, znalazł prawdziwą miłość i przestraszył się tego, co ona niesie ze sobą. To współczesny człowiek, który zagubił się w życiu, lecz szuka wartości.
Własny klucz interpretacyjny starał się odnaleźć także teraz, przygotowując w Operze Narodowej premierę dzieła Gaetano Donizettiego. – Nie możemy rezygnować z kontekstu historycznego „Łucji z Lammermooru” – zwierza się reżyser. – Mówiąc wprost, gdyby akcja toczyła się w naszych czasach, wystarczyłby jeden telefon Łucji do Edgara i wszystkie komplikacje między nimi dałoby się rozwiązać. No, chyba że ktoś próbowałby zagłuszyć ich telefoniczne rozmowy... Współczesny teatr stara się co prawda odnaleźć w tej operze historię kobiety niszczonej przez brutalny świat mężczyzn, ale to błędna interpretacja. Łucja jest silną kobietą. To raczej historia o bracie, który boi się własnej siostry. Stracił majątek, poświęca więc siostrę, której się boi, którą szanuje i bardzo kocha. I cierpi tak samo jak ona. Łucja zaś musi wyrzec się miłości w obronie innych wartości. Rezygnuje z ukochanego Edgara dla dobra rodziny. Według mnie to bardzo współczesne, gdyż staliśmy się społeczeństwem kompromisu.
Michał Znaniecki jest także autorem scenografii większości swych przedstawień. Tak będzie i tym razem. – Próbuję przedstawić świat średniowiecza tak, jak wyobrażali go sobie romantycy – wyjaśnia. – Dodaję jednak ironię typową dla romantyzmu niemieckiego i polskiego, którą odnajdziemy na przykład u Norwida i Słowackiego. Będą więc mroczne parki i księżyce, grobowce i gwiazdy, ale pokażę to wszystko oczami Łucji. Sceneria zmienia się wraz z jej psychologicznymi przemianami. Najpierw jest to świat pełen nadziei, wręcz entuzjazmu, widziany z lotu ptaka, bo miłość pozwala jej niemal fruwać. Potem świat Łucji przewraca się do góry nogami. Nie rezygnuję z romantycznego anturażu, ale pamiętam, że dziś mroczne opisy z powieści Waltera Scotta lepiej kreuje kino, by wspomnieć „Braveheart” Mela Gibsona.
Potrafi precyzyjnie prowadzić śpiewaków, lubi zmuszać ich do rezygnacji ze stereotypowych zachowań na scenie. Dlatego ogromną frajdę sprawił mu fakt, że Placido Domingo, dla którego przygotowywał w 2007 r. premierę „Cyrana de Bergerac” Alfano w Walencji, okazał się artystą otwartym na rozmaite propozycje. Słynny tenor – tak samo jak polski reżyser – chciał potraktować swego bohatera nieco inaczej, niż uczynił to wcześniej w spektaklach w Nowym Jorku i Londynie. Nie wszystkie pomysły udało się jednak Michałowi Znanieckiemu wprowadzić, bo tuż przed próbą generalną przyjechała do Walencji Marta Domingo i zażądała zastosowania pewnych zmian, by męża nie zmuszać do nadmiernego wysiłku.
Michała Znanieckiego żadna sytuacja nie jest jednak w stanie zaskoczyć. Jeśli wykonawca przyjeżdża na jeden dzień, stara się poprowadzić jego postać tak, by przeistoczył się w nią w krótkim czasie. Tak będzie w przypadku premiery „Łucji z Lamermooru”, w której gościnnie, i tylko raz, wystąpi znakomity tenor Piotr Beczała. – Nie mogę wymyślić inscenizacji, uwzględniając czyjąś konkretną fizyczność – mówi – gdyż w przypadku zmiany obsady, co w operze zdarza się często, ta koncepcja upada, a widz może uznać, że jestem kiepskim reżyserem.
Wie także, że szukając własnych rozwiązań, musi czasami uznać wyższość kompozytora. Donizetti jego zdaniem sam wyznaczył granice i wskazał, gdzie może działać reżyser, gdzie zaś powinien pozwolić wykonawcom zaśpiewać. Najlepszym tego przykładem jest scena szaleństwa w „Łucji z Lammermooru”.