Słuchanie utworów z „Tell It Like It Is” to duże przeżycie. Ze zgromadzonych tu, przede wszystkim koncertowych, nagrań wyłania się artystka zdumiewająco wszechstronna, poruszająca, być może genialna.
Krytycy nigdy nie wiedzieli, jak ją klasyfikować. Tu słychać dlaczego. Jej głos robi piorunujące wrażenie – każdej, nawet przeciętnej, piosence nadaje głębię. W utworach o miłości wzrusza, w pieśniach politycznych wstrząsa. Gdy Simone śpiewa, nie ma znaczenia, że jazz przechodzi w soul, nagle wkrada się blues albo hymn z pogranicza gospel i muzyki klasycznej. Dla niej te granice nie istniały. Jej talent także wykraczał poza interpretowanie muzyki – większość zebranych na „Tell It Like It Is” piosenek zaaranżowała lub skomponowała.
Jej pieśni są dziełami sztuki, nie powstają na zawołanie. Doskonale pokazuje to wykonanie „My Father” – artystka śpiewa pierwsze wersy: „Mój ojciec zawsze obiecywał, że zamieszkamy we Francji i nauczę się tańczyć...”. Nagle przerywa i mówi: „Nie chcę tego śpiewać, ta piosenka to nie ja. Ojciec obiecywał, że będziemy wolni, że będziemy żyć w pokoju, ale nie mówił o Francji”. Rozlega się jej śmiech – demoniczny i szalenie poważny, wypełniony tęsknotą za zmarłym ojcem.
O uczuciowej bliskości śpiewa z królewską dumą. Jak w „Music For Lovers”, gdzie towarzyszą jej tylko organy przypominające mszalny akompaniament. Miłość to sacrum, najwyższa wartość. Simone przepowiada chwilę, w której cały świat tę miłość odnajdzie – to jej wizja raju na ziemi.
W sprawach politycznych nie miała tyle wiary w pojednanie. Rozsierdziło ją zabójstwo Malcolma X, już nie przyklaskiwała pokojowym hasłom pastora Kinga. Ale kiedy i jego zastrzelono, jej smutek był ogromny. Trzy dni później, 7 kwietnia 1968 r., zaśpiewała poświęconą mu „Why? The King of Love Is Dead”, trzynastominutowe epitafium, którego pełna wersja teraz po raz pierwszy trafiła na płytę. Trudno opisać, ile w jej śpiewie jest rozpaczy, a ile wściekłości. Simone była najważniejszą muzyczną patronką ruchu praw obywatelskich w USA. Napisany przez nią „To Be Young, Gifted And Black” tu, w monumentalnej wersji studyjnej, stał się hymnem Afroamerykanów. Protest songów i utworów upamiętniających ofiary rasizmu nagrała wiele. Gdy zginęli szanowani liderzy, a opór wyszedł z mody, była głęboko rozczarowana. Nazywała Stany ziemią przesiąkniętą podziałami. Przyznawała, że gdyby historia ułożyła się inaczej, Murzyni uciskaliby białych równie bezwzględnie. Nie chciała dłużej żyć w USA, wyjechała w 1970 r., zmarła we Francji w kwietniu 2003 r. W przeciwieństwie do Turner, Franklin czy Khan trudno ją umieścić na mapie rozwoju czarnych brzmień. One pomogły przetworzyć gospel w soul, a potem hip-hop. Ona pozostała artystką zjawiskową i unikatową. Spotkanie z nią na „Tell It Like It Is” zmienia wyobrażenie o muzyce. Simone jest tu bliska i onieśmielająca. W nagraniach koncertowych jej głosu nie zakłóca żaden szmer. Ja też, kiedy słucham, boję się poruszyć.