Tymczasem w namiocie Bartabasa świat jest piękny, kolorowy i szalony. Tu można odrodzić się jako dziecko i śmiać beztrosko, jak siedzące obok mnie na premierze 70-letnie panie i kilkuletnie dziewczynki.
Bo Zingaro opowiada o świecie Cyganów w stylu zwariowanych komedii braci Marx i Emira Kusturicy. A Goran Bregović mógłby mu pozazdrościć dwóch cygańskich kapel: pogrzebowej, złożonej z odświętnie ubranych skrzypków, i weselnej – dętej z muzykami w pstrokatokolorowych garniturach. Grając na przeciwległych stronach areny, przekrzykują się, pojedynkują na solówki i nastroje: jedni dodają cyrkowym popisom tempa, pieprzu i ognia, drudzy uspokajają emocje.
Początek jest liryczny. Spod kopuły namiotu spływa na środek areny wartki strumień wodospadu, wokół którego pasą się przepiękne konie Bartabasa. Wracając do wsi, wprowadzają nas w szalony świat cygańskich sztuczek i magii, sąsiedzkich sprzeczek, przyjaźni i miłości. Tu młodzieńcy zadają szyku przed dziewczętami, jeżdżąc z głową tuż przy ziemi lub na jednym strzemieniu.
Robiąc fikołki, lądują na końskiej szyi tyłem do kierunku jazdy i nawet na chwilę nie zwalniają galopu. Wyrzucają kapelusze o pół okrążenia areny przed siebie... Nie ma obaw, zanim spadną, chwytają je w locie.
Dobrze jest siedzieć na wprost jednej z czterech bram prowadzących jeźdźców do namiotu – wtedy widać więcej niż w spektaklu. Otwiera się perspektywa na cygańską łąkę i stajnie: prawdziwe życie.