50 lat temu wydał pierwszą płytę „Something Else!!! The Music of Ornette Coleman”. Dziś 78-letni saksofonista i kompozytor jest nie mniej twórczy niż kiedyś, choć już nie tak szokujący. Zdążyliśmy przyzwyczaić się do jego dźwięków, jakże dalekich od głównego nurtu jazzu. Jednak dopiero teraz odbiera należne mu honory: nagrodę Pulitzera za ostatni album „Sound Grammar” i Grammy za całokształt twórczości. Wszystkie swoje koncerty mógłby publikować na płytach, bo każdy jest inny, każdy fascynujący.
[srodtytul]Zawsze inny[/srodtytul]
Najciekawsze jest to, że Coleman od początku grał inaczej niż wszyscy. Pierwszy saksofon dostał od matki, kiedy miał 14 lat. Studiował samouczek do gry na pianinie, bo taki wpadł mu w ręce. Grywał z lokalnymi zespołami rhythmandbluesowymi. Z zespołem Pee Wee Craytona wyjechał do Los Angeles. Jednak muzycy uważali, że fałszuje, że nie rozumie, na czym polegają zmiany akordów leżące u podstaw jazzowej improwizacji. Lider wręcz zakazał grać mu solówki. Były to dopiero początki bebopu, któremu przewodził Charlie Parker – idol Ornette’a. Kiedy pewnego razu w Los Angeles zobaczył plakat z nazwiskiem Parkera, poszedł do klubu Tiffany, by go posłuchać. Niestety bramkarz go nie wpuścił, bowiem Coleman nosił wówczas długie włosy i brodę. Nie zniechęcił się i zaczekał na mistrza pod klubem. Kiedy ten wyszedł, młody saksofonista powiedział mu: „Podoba mi się brzmienie twojej lewej dłoni i uwielbiam twoje kompozycje”. – Chciałem, by posłuchał, jak gram, a grałem wtedy tak samo jak dziś – opowiadał w jednym z wywiadów. – Ale byłbym zażenowany, gdyby saksofonista numer jeden na świecie odkrył, że robię coś, o czym on jeszcze nie pomyślał. Odprowadziłem go do hotelu i wypytywałem o jego kompozycje.
[srodtytul]Alt zamiast tenoru[/srodtytul]
Po koncercie w Baton Rouge Coleman został pobity, a jego instrument zniszczony. Są dwie wersje zdarzeń. Jedna mówi, że rozsierdził słuchaczy swą grą, inna, że poszło o dziewczynę. Po tym incydencie zaczął grać na saksofonie altowym zamiast na tenorze. Faktem jest, że muzyki Colemana nikt nie rozumiał. Wydawało się, że fałszuje, ponieważ stosował skale naturalne, tak różne od obowiązujących dur-moll. Nawet muzycy podchodzili do nich z rezerwą. Jednym z pierwszych, który uznał grę saksofonisty za przełomową, był pianista Paul Bley. Później z Colemanem zaczęli występować: trębacz Don Cherry, kontrabasista Charlie Haden i perkusiści: Ed Blackwell i Billy Higgins. – Szybko staliśmy się bardzo kreatywną grupą, jakiej nie słyszałem nigdy później – twierdzi Ornette. Niewiele występowali, większość czasu spędzając na próbach. – Miałem wówczas dużo czasu na komponowanie. Na każdą próbę przynosiłem nowy materiał. Nasze podejście do artystycznej kreacji było unikalne – wspomina.