Rewolucjonista Ornette Coleman

Jak brzmiałby dziś jazz, gdyby Ornette Coleman nie zaczął grać na saksofonie? Z pewnością byłby uboższy o swobodne improwizacje i melodykę tak charakterystyczną dla jego muzyki.

Publikacja: 30.10.2008 07:16

Ornette Coleman, 9 listopada, godz. 20, kościół św. Maksymiliana Kolbe

Ornette Coleman, 9 listopada, godz. 20, kościół św. Maksymiliana Kolbe

Foto: Rzeczpospolita, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

50 lat temu wydał pierwszą płytę „Something Else!!! The Music of Ornette Coleman”. Dziś 78-letni saksofonista i kompozytor jest nie mniej twórczy niż kiedyś, choć już nie tak szokujący. Zdążyliśmy przyzwyczaić się do jego dźwięków, jakże dalekich od głównego nurtu jazzu. Jednak dopiero teraz odbiera należne mu honory: nagrodę Pulitzera za ostatni album „Sound Grammar” i Grammy za całokształt twórczości. Wszystkie swoje koncerty mógłby publikować na płytach, bo każdy jest inny, każdy fascynujący.

[srodtytul]Zawsze inny[/srodtytul]

Najciekawsze jest to, że Coleman od początku grał inaczej niż wszyscy. Pierwszy saksofon dostał od matki, kiedy miał 14 lat. Studiował samouczek do gry na pianinie, bo taki wpadł mu w ręce. Grywał z lokalnymi zespołami rhythmandbluesowymi. Z zespołem Pee Wee Craytona wyjechał do Los Angeles. Jednak muzycy uważali, że fałszuje, że nie rozumie, na czym polegają zmiany akordów leżące u podstaw jazzowej improwizacji. Lider wręcz zakazał grać mu solówki. Były to dopiero początki bebopu, któremu przewodził Charlie Parker – idol Ornette’a. Kiedy pewnego razu w Los Angeles zobaczył plakat z nazwiskiem Parkera, poszedł do klubu Tiffany, by go posłuchać. Niestety bramkarz go nie wpuścił, bowiem Coleman nosił wówczas długie włosy i brodę. Nie zniechęcił się i zaczekał na mistrza pod klubem. Kiedy ten wyszedł, młody saksofonista powiedział mu: „Podoba mi się brzmienie twojej lewej dłoni i uwielbiam twoje kompozycje”. – Chciałem, by posłuchał, jak gram, a grałem wtedy tak samo jak dziś – opowiadał w jednym z wywiadów. – Ale byłbym zażenowany, gdyby saksofonista numer jeden na świecie odkrył, że robię coś, o czym on jeszcze nie pomyślał. Odprowadziłem go do hotelu i wypytywałem o jego kompozycje.

[srodtytul]Alt zamiast tenoru[/srodtytul]

Po koncercie w Baton Rouge Coleman został pobity, a jego instrument zniszczony. Są dwie wersje zdarzeń. Jedna mówi, że rozsierdził słuchaczy swą grą, inna, że poszło o dziewczynę. Po tym incydencie zaczął grać na saksofonie altowym zamiast na tenorze. Faktem jest, że muzyki Colemana nikt nie rozumiał. Wydawało się, że fałszuje, ponieważ stosował skale naturalne, tak różne od obowiązujących dur-moll. Nawet muzycy podchodzili do nich z rezerwą. Jednym z pierwszych, który uznał grę saksofonisty za przełomową, był pianista Paul Bley. Później z Colemanem zaczęli występować: trębacz Don Cherry, kontrabasista Charlie Haden i perkusiści: Ed Blackwell i Billy Higgins. – Szybko staliśmy się bardzo kreatywną grupą, jakiej nie słyszałem nigdy później – twierdzi Ornette. Niewiele występowali, większość czasu spędzając na próbach. – Miałem wówczas dużo czasu na komponowanie. Na każdą próbę przynosiłem nowy materiał. Nasze podejście do artystycznej kreacji było unikalne – wspomina.

[srodtytul]Uwolnił jazz[/srodtytul]

Przebicie się do świadomości słuchaczy zajęło mu dziewięć lat. Ważnym momentem było odsprzedanie kompozycji wytwórni Contemporary, ale ponieważ nikt nie potrafił ich zagrać, była zmuszona zaproponować to samemu Colemanowi. Niektórzy krytycy w ogóle nie zauważyli płyt, bo nie wiedzieli, co napisać. Inni okrzyknęli go hochsztaplerem, który nie potrafi grać. Przełom nastąpił, gdy pianista poważanego zespołu Modern Jazz Quartet John Lewis nazwał muzykę Colemana „jedyną nową rzeczą od czasu Charliego Parkera”. Lewis zaprosił Colemana i Cherry’ego na seminarium, gdzie przedstawił go szefowi Atlantic Records Nesuhi Ertegunowi poszukującemu nowych artystów.

Ertegun wydał dziewięć kolejnych płyt Ornette’a w ciągu dwóch lat. Na pierwszej „The Shape Of Jazz To Come” (1959 r.) znalazła się przejmująca swą siłą i prostotą melodia „Lonely Woman”, stając się jednym z najczęściej granych standardów. Coleman napisał ją pod wpływem obrazu przedstawiającego piękną kobietę, który stał zapomniany w galerii w Los Angeles.

W 1960 r. ukazała się kolejna rewolucyjna płyta „Free Jazz”, od której wziął nazwę nowy styl. Od tego momentu nikt już nie mógł nie wiedzieć, co znaczy swoboda improwizacji. Jazz stał się prawdziwie wolny, a Coleman najbardziej radykalnym z jego przywódców.

50 lat temu wydał pierwszą płytę „Something Else!!! The Music of Ornette Coleman”. Dziś 78-letni saksofonista i kompozytor jest nie mniej twórczy niż kiedyś, choć już nie tak szokujący. Zdążyliśmy przyzwyczaić się do jego dźwięków, jakże dalekich od głównego nurtu jazzu. Jednak dopiero teraz odbiera należne mu honory: nagrodę Pulitzera za ostatni album „Sound Grammar” i Grammy za całokształt twórczości. Wszystkie swoje koncerty mógłby publikować na płytach, bo każdy jest inny, każdy fascynujący.

Pozostało 87% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali