Komponowaniem oper zajmował się od czasów studiów w Bolonii, pierwszą z nich, „Il Pigmalione”, napisał w 1816 roku, ale na prawdziwe uznanie musiał czekać lat kilkanaście.
Temat do „Napoju miłosnego” dostarczył popularny w owym czasie librecista Felice Romani, który skorzystał z francuskiego libretta Scribe’a do opery Aubera „Le Philtre”. Przetłumaczył je na włoski, pozmieniał imiona bohaterów oraz co nieco dopisał. Ten niewątpliwy plagiat nie miał większego znaczenia, „Napój miłosny” od pierwszego spektaklu podbił widzów. W Mediolanie po prapremierze zagrano go 32 razy, potem trafił na inne sceny włoskie, zrobił też furorę w innych krajach. Polska premiera odbyła się już w 1839 roku w Warszawie.
Trudno się dziwić takiemu sukcesowi, muzyka Donizettiego nie ma żadnych słabych momentów. Całość urzeka pięknymi melodiami z przebojową arią Nemorina „Una furtiva lagrima” na czele, którą chętnie śpiewają wszyscy tenorzy. Donizetti rozwinął tu włoską operę buffa, dodając jej romantycznej zadumy. Kłócący się zakochani, śmieszny doktor, pyszałkowaty żołnierz – takimi bohaterami opera posługiwała się w przeszłości. Są one i tutaj, by bawić widza, ale także by uświadomić mu, że miłość, nawet najszczęśliwsza, łączy się z cierpieniem. Żadna z postaci nie ma zresztą stereotypowych cech znanych z innych dzieł epoki.
Schematyczna komedia w ujęciu Donizettiego nabrała ludzkiej głębi. Zważywszy na fakt, że zamówienie na „Napój miłosny” musiał zrealizować wedle kontraktu w ciągu sześciu tygodni, a komponowanie – jak głosi fama – zajęło mu zaledwie kilkanaście dni, można uznać, że dokonał właściwie rzeczy niemożliwej. Stworzył dzieło, które obok „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego i „Falstaffa” Verdiego należy do XIX-wiecznych komediowych arcydzieł operowych.