W pamięci telewidzów kolejne edycje Sopotu łączą się z przyjazdem światowych gwiazd. Pamiętamy ich występy, do dziś nucimy wspaniałe piosenki. Mniej znane są wydarzenia z kulis, niedostępne dla kamer.
[srodtytul]Malowany dzbanek[/srodtytul]
Specjalne wymagania związane z tuszą miał Demis Roussos. W samolocie zarezerwowano mu dwa miejsca, w hotelu – pokój ze specjalnym łóżkiem. W czasie koncertu śpiewak popisał się zmysłem telewizyjnej improwizacji. Ukłonił się Irenie Dziedzic, usadowionej na widowni w specjalnej galeryjce. Prezenterka dopiero po drugim ukłonie skojarzyła, że jest proszona do tańca. Po koncercie wszedł za kulisy prezes Szczepański i zapytał: „To było niezłe, kto to wymyślił?”. „Nie ja, panie prezesie, to Roussosa powinien pan zaangażować na etat” – odpowiedziała Dziedzic.
Prawdziwy szał wywołał zespół Boney M. Mało kto wiedział, że gwiazda muzyki dyskotekowej przyjeżdża z playbackiem. Tancerze nawet nie próbowali śpiewać. Ruszali ustami do melodii zinterpretowanych w studiu przez profesjonalnych śpiewaków. Nie doceniono natomiast klasy Jose Feliciano. Choć nie przyjechał do Polski w okresie największej popularności, dał wspaniały koncert. Wcześniej polska orkiestra, która miała mu akompaniować, domagała się dodatkowych pieniędzy – w związku z rzekomo przebrzmiałą sławą śpiewaka.
Nie miał szczęścia do sopockiej publiczności Charles Aznavour. Jerzy Gruza proponował, by artysta występował na zakończenie pierwszej części koncertu bądź też na początku drugiej. Aznavour, jak na największą gwiazdę wieczoru przystało, nie chciał nawet o tym słyszeć. Występował jako ostatni. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu mógł zauważyć ze sceny, jak z Opery Leśnej wymykają się grupki widzów. Francuski piosenkarz padł ofiarą rozkładu jazdy trójmiejskiej kolejki dojazdowej, która kursowała tylko do północy.