Muzyka jest zabawą – takiej koncepcji trzymają się panowie tworzący Łąki Łan. Włączając płytę „Łąki Łanda”, trzeba więc być gotowym na uśmiech, abstrakcyjne skojarzenia i eksperymenty językowe.
Wielu tekstów nie da się nawet powtórzyć, przypominają ćwiczenia poprawnej wymowy wzbogacone próbkami slangu. Przykład z „Big Baton”: „Krów groove cię ośle pośle w zarośle. Sielskie zielsko rwie cielsko wzniośle. Ślimokopa oblukaj gałą, fikofunk grają całą zgrają”. Wbrew pozorom te wersy mają sens i, jak cała płyta, są zapewnieniem, że warto podróżować nie po utartej ścieżce. Choć to album z przymrużeniem oka, jest poważną ofertą oryginalnych kompozycji i brzmień.
Otwierająca „Propaganda” ma szybki klubowy rytm, za którym starają się nadążyć gitary i komicznie zmiksowane chórki; głosy powtarzają przewrotne pytanie „Co ci łąki łan da?”. W „Big Baton” nastrój jest absurdalny, a tekst – recytowany w zawrotnym tempie. W tle kręci się barwny cyrk: perkusja dudni punkowo, bas wyznacza funkowy puls, a gitary wibrują na wysokich tonach lub tworzą niepokojący pogłos.
„Galeon” przypomina taneczny funk lat 70., z ładną melodią i pozytywną energią. Śpiewana chórem historia przedstawia muzyczne studio jako okręt: rytmicznie kołysany falami, zamiast drewnianego steru ma elektroniczną konsolę, gadającą burtę i pulsującą rufę. A jego załogę interesuje wyłącznie jeden tryb: cała naprzód.
Słuchanie płyty wymaga mobilności i szybkich przesiadek, od „Wielkiego Edka” w stylu przedwojennych kapel do soczystego bluesa inspirowanego wierszem Tuwima czy bitelsowskiej „Love”. Komu zdrowie i dowcip pozwolą, niech nie ominie imprezowych „Patyczaków” w klimacie elektrycznego funku. Potem znajdzie się chwila, by odpocząć w kosmicznej balladzie, „Nie widzisz, jakim dyliżansem płynę?”. A nim zwariowana odyseja się zakończy, będzie jeszcze piosenka o owadach oraz utwory nawiązujące do Prokofiewa i „Kosmosu” Gombrowicza.