Debiut promuje piątkowy koncert w klubie Hybrydy. Polecić należy go absolutnie każdemu.
Przekonując, że Pablopavo to artysta dla wszystkich, nie wpadam wcale w przesadę. Serca publiczności reggae’owej w każdym wieku zdobył, okazując szacunek starym mistrzom i korzennym brzmieniom, ale też zapewniając jej co tydzień okazję do potańczenia przy gorących soundsystemowych występach Zjednoczenia. Gościnnie występował na hiphopowych albumach Molesty, Hemp Gru, Numera Raz (Warszafski Deszcz). Błysnął również na salonach – tekst do „Piosenki ze śmieci”, tuż obok wywiadu z Andrzejem Stasiukiem, przedrukował literacko sprofilowany magazyn „Lampa”.
To, co słyszymy na „Telehonie”, rzeczywiście zdumiewa, bo na niezależnie wydanej płycie udało się zgromadzić grono instrumentalistów umożliwiających odbycie wiarygodnego spaceru przez dekady muzyki. Wędrujemy od charakternego, przedwojennego ulicznego grania do przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku, kiedy to jazz otwierał się na afrykańskie i południowoamerykańskie inspiracje. Funkowy żar i dubowy chłód lat 70. przechodzi w dancehallową rewolucję lat 80., o niemal dekadę późniejszą złotą erę rapu, by zatrzymać się na wyspiarskich eksperymentach klubowych.
Należy więc zadać pytanie, czy to starannie wypracowywane brzmienie, pełne smaczków i wygładzanych w studiu chropowatości, da się w pełnej krasie odtworzyć na scenie? To oczywiście okaże się w Hybrydach. Stawić mają się niemal wszyscy przy płycie pracujący.
„Telehon” ma już w Empiku status bestsellerowej płyty. Warto zatem wysłać jego twórcom czytelny sygnał, że na następny koncert śmiało mogą rezerwować lokal większy. Ta muzyka zasługuje bowiem na to, by się odbić możliwie szerokim echem.