Kwartet Tynera nie odkrywa nowych kierunków w jazzie, ale doskonali muzykę, pokazując jej najatrakcyjniejsze aspekty: harmonię, pulsujący rytm i poruszające wyobraźnię słuchaczy improwizacje.
Porównując ostatnie koncerty pianisty (rocznik 1938) z nagraniami zarejestrowanymi w latach 60., jeszcze z kwartetem Johna Coltrane'a i jego własnymi zespołami, widać, że jego gra stała się oszczędniejsza, ale nie straciła mocy. Jego palce spadają na klawiaturę nieomylnie jak pazury jastrzębia na ofiarę.
By nabrać rozpędu, podnosi dłonie wysoko i, uderzając, gra niczym perkusista. Jego akordy mają moc pioruna, porządkują muzykę, dodają jej energii, która przenosi się na pozostałych muzyków i słuchaczy. Trudno było wysiedzieć w fotelach ustawionych w Klubie Klimat bielskiej Galerii Sfera i nie przytupywać do rytmu. Muzyka McCoya Tynera była jak duża dawka adrenaliny.
Przed Tynerem wystąpiło trio z Niemiec Three Fall, improwizując z żarliwością, na jaką potrafią się zdobyć tylko zapaleńcy. Zestaw instrumentów: saksofon, puzon i perkusja, jest w jazzie rzadko spotykany, ale młodzi muzycy pokazali wysoką sprawność i oryginalne pomysły.
Po nich na scenę wkroczył kwintet trębacza Jerzego Małka. Małek, saksofonista Radek Nowicki, pianista Dominik Wania, kontrabasista Wojciech Pulcyn i perkusista Arek Skolik tworzą muzykę godną najlepszych scen świata. Błyskotliwe improwizacje lidera i Nowickiego, ekspresyjna sekcja rytmiczna idealnie przygotowały publiczność na przyjęcie jazzowej legendy.