Rz: Niedługo ukaże się reedycja waszego wyróżnionego nagrodą Grammy albumu „The Suburbs" – wzbogacona o dwa nowe utwory i krótki film „Scenes from the Suburbs" Spike'a Jonze. W amerykańskiej kulturze dominuje obraz bogatych przedmieść pełnych nietolerancji i hipokryzji. Chcieliście ten schemat przełamać?
Will Butler: Rzeczywiście, takie miejscowości jak kalifornijskie Woodlands, gdzie ja i mój brat dorastaliśmy, często stają się symbolem amerykańskiego dobrobytu, ale też wszystkich najgorszych cech przypisywanych zamożnej burżuazji. W przeciwieństwie do suburbii europejskich uchodzą za bezpieczną zatokę dla zamożnych ludzi, którzy pragną zamknąć się w swoim świecie. Ale w okolicy, w której my się wychowaliśmy, nie czuło się kołtuństwa. Było tam mnóstwo kolorowych ptaków i zagubionych ekshipisów. Drobnomieszczaństwo nie jest przypisane dzielnicom. Nosi się je w sobie. Podobnie jak wolność.
W piosenkach z „The Suburbs" opowiedzieliście o własnym dzieciństwie.
Było dla was tak ważne?
Długo nie wyobrażałem sobie lepszej rzeczywistości. Dopiero jako 15-latek pojechałem do szkoły z internatem i odkryłem, że można mieć za oknem lepsze widoki niż równo przystrzyżoną trawę i że istnieją miejsca ciekawsze od rozpalonego słońcem Teksasu. Proszę jednak pamiętać, że dorastanie na obrzeżach miast uformowało wiele pokoleń Amerykanów.