FRE3JAZZDAYS Festiwal: Stańko, Masecki i Spejs

Osiem koncertów jazzowych wstrząsnęło w ten weekend warszawską Pragą, a jeśli dodać Jazz na Starówce, oferta była wyjątkowa. W pamięci zapadnie genialny występ duetu Tomasz Stańko - Marcin Masecki na FRE3JAZZDAYS Festiwal, który trwał od czwartku do soboty w Centrum Kultury Koneser.

Aktualizacja: 19.07.2011 15:14 Publikacja: 18.07.2011 13:07

Duet Tomasz Stańko - Marcin Masecki

Duet Tomasz Stańko - Marcin Masecki

Foto: Archiwum autora, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Siedem koncertów w trzy wieczory, to była mocna dawka swobodnych improwizacji. A że wstęp był wolny, publiczność dopisała. Można powiedzieć, że było to post scriptum do niedawnego showcase'u w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tylko jeden zespół - Wojtek Mazolewski Quintet zagrał w obu miejscach, ale były to dwa różne koncerty. Dla zwolenników nowości i oryginalności w jazzie był to nawet ciekawszy program niż ten sprzed miesiąca.

Stopniując wydarzenia od najważniejszych zacznę od koncertu Tomasza Stańki i Marcina Maseckiego. Już samo zestawienie tych artystów zapowiadało ekscytującą muzykę. Pomysł wyszedł od dyrektora artystycznego festiwalu Tomasza Kalińskiego, a Stańko od razu przyklasnął. Już wiele lat temu mówił mi, że on wysysa z młodych jazzmanów energię jak wampir. Wtedy miał na myśli muzyków z Simple Acoustic Trio, w sobotę jego partnerem w wampirycznym tańcu z trąbką był Masecki, pianista niekonwencjonalny, nieobliczalny, z pewnością kreatywny.

Zobacz galerię zdjęć

Staram się być na każdym dostępnym koncercie Maseckiego, bo jego podejście do improwizacji fascynuje mnie. Już sam fakt, że niemal na każdy występ ciągnie ze sobą pianino pomalowane na niebiesko z czerwonym samolocikiem na boku świadczy, że instrument nie ma dla niego większego znaczenia. On nawet lubi jego skompresowane brzmienie, choć ze Stainwayem nie ma nic wspólnego. Czy samolocik to znak, że pianistyka Maseckiego to prawdziwy odlot. Ja sobie to tak właśnie tłumaczę.

Nasz wybitny trębacz szuka nowych inspiracji. Zagrał już prawie wszystko, występował w tak licznych konfiguracjach, że trudno je spamiętać. Szuka nowych doznań chodząc po galeriach, czytając książki, ale nic nie zastąpi konfrontacji na scenie z muzykami. Na North Sea Jazz Festival tydzień wcześniej byli to: saksofonista Chris Potter i pianista Craig Taborn.

W sobotę to Marcin Masecki inicjował większość tematów. Stańko czekał na pierwsze akordy i dobierał do nich swoje szorstkie frazy. Ale w konfrontacji z pianinem i klawesynem Maseckiego, to trąbka okazała się instrumentem mocniej osadzonym w tradycji. Nie powinno to nikogo dziwić. Styl Stańki ukształtował się w konfrontacji ze światowym free jazzem lat 60. i rozwija się razem z nim.

Obaj muzycy od razu nawiązali porozumienie. Stańko na scenie uśmiecha się rzadko, podobnie Masecki, a tego wieczoru obaj mieli radość na twarzach. Kiedy Masecki szukając dodatkowych dźwięków stukał o scenę nogami krzesła, na którym siedział (wcześnie szurał nimi), Stańko zaczął miarowo przytupywać. Cały czas kołysał się, co jest znakiem, że wczuwa się w nastrój chwili, sam dodatkowo napędza się rytmicznie. Co ważne, publiczność tłumnie wypełniająca duszną, postindustrialną halę Konesera, chłonęła te dźwięki z akceptacją graniczącą z uwielbieniem.

Dla młodych słuchaczy z podobnie jak Masecki zmierzwionymi poglądami na muzykę przychylność Mistrza Stańki była nobilitacją ich poglądów. Dla miłośników Stańki porozumienie, jakie błyskawicznie nawiązał z czołowym przedstawicielem młodego pokolenia świadczyło, że możliwe jest odkrywanie nowych dźwięków gdzieś między starym i nowym. Wystarczy podobna wrażliwość i otwartość, a ta od wieku artystów nie zależy. Dwa bisy i owacje publiczności były potwierdzeniem totalnego uznania dla tej sztuki. Czyżby był to koncert roku? Poczekajmy, co zagra Sonny Rollins.

Każdy z koncertów FRE3JAZZDAYS Festiwal zasługuje na recenzję. Mnie zaintrygowała koncepcja muzyki grupy Spejs, jakbym był na koncercie norweskiego zespołu. Czy dlatego, że skrzypek Sebastian Gruchot uczył się tam, a teraz wykłada w Oslo? Sekcje rytmiczną tworzy dwóch Norwegów, ale to nie oni a właśnie Gruchot i klawiaturzysta Karol Szaltis nadawali ton muzycznym eksperymentom.

Już sama inscenizacja zapowiadała ciekawe wydarzenie. Muzyków oddzielał od publiczności czarny woal, przez który rzucane były na ekran ruchome obrazy dające efekt czwartego wymiaru. Za obrazy odpowiadał VJ Spontaneity Theory.

Spejs eksperymentował z rytmami i ambientowymi brzmieniami. Słychać było wpływy New Conception of Jazz Bugge Wesseltofta, echa eksperymentów Christiana Wallumroda czy Auduna Kleivego, słowem norweskie pomysły w polskim wydaniu. Czemu nie, jeśli Spejs tworzy spektakl, którego słucha się i ogląda w napięciu, bo co chwila coś słuchaczy zaskakiwało.

Ciekawość, jaka towarzyszy koncertom Joanny Dudy nie wynika tylko z jej efektownego irokeza, ale odmiennego podejścia do pianistyki i improwizacji. Duda wie, że wszystko już zostało zagrane, ale nie chce powtarzać tych samych dźwięków i harmonii. Ona tworzy nowe. Podobnie jak Masecki wychodzi z pojedynczych dźwięków, łączy je w akordy według sobie znanych tylko zasad. Używa elektronicznego pogłosu i separacji. Ciekawie wykorzystała akustykę sali tworząc narastającą falę akustyczną, która wybrzmiewała jeszcze długo w powietrzu, kiedy artystka już zeszła ze sceny.

Zespół The Transgress występuje bardzo rzadko i niewątpliwie brak mu zgrania. Ich koncepcja z pogranicza ich muzyki współczesnej i jazzu jest oryginalna, ale wymaga oszlifowania. Za sprawą licznych gości przejrzysty obraz muzyki, jaki poznałem na płycie „Oneirism op. 1" nieco się zamglił, ale dzięki ekspresyjnym solówkom saksofonowym Macieja Obary nabrał free jazzowego charakteru. Dla wielu słuchaczy koncert ten był odkryciem, dla mnie potwierdzeniem, że polscy muzycy mają znakomite koncepcje, ale powinni więcej pracować nad wykonaniem. Do tego mogłyby się przyczynić koncerty, których ciągle jest za mało.

Kwintet Wojciecha Mazolewskiego zagrał bardziej drapieżnie niż miesiąc wcześniej w Muzeum Powstania Warszawskiego. To zespół, który ma szanse rozwinąć się w jeden z najciekawszych w polskim jazzie, ale może przydałyby się mu zmiany w obsadzie instrumentów. Ale to już decyzja lidera.

Tymon Tymański wziął na warsztat kompozycje Theloniousa Monka. Jego projekt Jazz Out prezentował się bodaj po raz pierwszy w Warszawie wzbudzając umiarkowany entuzjazm. Kompozycje Monka są niezwykle wymagające wobec wykonawców. Wykonują je najwięksi muzycy współczesnego jazzu i dlatego poprzeczka artystycznych wymagań zamocowana jest bardzo wysoko. Podziwiać należy odwagę, z jaką muzycy podeszli do oryginałów przekomponowując je na swój sposób. W tym szaleństwie jest metoda. Z pewnością było oryginalnie.

Nie widziałem koncertu duetu braci Oleś, bo bardziej byłem ciekaw występu Tingvall Trio na Starówce. Grali w Warszawie po raz pierwszy. Bezpośrednie porównanie międzynarodowego tria z polskimi muzykami wyszło by na korzyść jazzu zagranicznego, jeśli oceniać warsztat, a nasi przebijają importowany jazz pomysłami. Wniosek - mamy za mało szkół kształcących jazzmanów.

Na koniec koncert, który zgromadził zgoła inną publiczność. W niedzielne popołudnie w Katedrze Warszawsko-Praskiej wystąpił duet Jan Bokszczanin (organy) - Piotr Wojtasik (trąbka). W repertuarze znalazły się kompozycje Krzysztofa Komedy lub inspirowane jego muzyką, które Bokszczanin nagrał na arcyciekawej płycie „Komeda - Inspirations" z udziałem licznego i utytułowanego grona gości: Tomasza Szukalskiego, Roberta Majewskiego, Grażyny Auguścik, Pawła Gusnara i Ryszrada Borowskiego.

Podczas kiedy na płycie organy pełnią przede wszystkim tło dla innych instrumentów, na koncercie w katedrze były pełnoprawnym partnerem  jazzowej trąbki Wojtasika. Potężne brzmienie organów można było poczuć całym ciałem, podczas gdy trąbka przeszywała momentami powietrze, jak strzała. Koncert miał dynamiczny charakter od ekspresyjnego sola Bokszczanina w „Ikon" Pawła Łukaszewskiego do łagodnych improwizacji w balladach „Sleep Safe and Warm" i „Szarej kolędzie" na finał. Miłośnicy jazz, choć ci byli zapewne w katedrze w mniejszości, zauważyli z pewnością karkołomne popisy improwizacyjne w najbardziej wymagających kompozycjach Komedy: „Svatnetic" i „Kattorna". Gdyby można było przenieść to brzmienie na płytę, powstałoby ekscytujące wydawnictwo. A tak, warto wypatrywać kolejnych koncertów Jana Bokszczanina z komedowskim repertuarem.

W ten weekend Praga tętniła muzyką improwizowaną: jazzową i z pogranicza tego stylu. I to w wielkim stylu.

Marek Dusza

Siedem koncertów w trzy wieczory, to była mocna dawka swobodnych improwizacji. A że wstęp był wolny, publiczność dopisała. Można powiedzieć, że było to post scriptum do niedawnego showcase'u w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tylko jeden zespół - Wojtek Mazolewski Quintet zagrał w obu miejscach, ale były to dwa różne koncerty. Dla zwolenników nowości i oryginalności w jazzie był to nawet ciekawszy program niż ten sprzed miesiąca.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla