Siedem koncertów w trzy wieczory, to była mocna dawka swobodnych improwizacji. A że wstęp był wolny, publiczność dopisała. Można powiedzieć, że było to post scriptum do niedawnego showcase'u w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tylko jeden zespół - Wojtek Mazolewski Quintet zagrał w obu miejscach, ale były to dwa różne koncerty. Dla zwolenników nowości i oryginalności w jazzie był to nawet ciekawszy program niż ten sprzed miesiąca.
Stopniując wydarzenia od najważniejszych zacznę od koncertu Tomasza Stańki i Marcina Maseckiego. Już samo zestawienie tych artystów zapowiadało ekscytującą muzykę. Pomysł wyszedł od dyrektora artystycznego festiwalu Tomasza Kalińskiego, a Stańko od razu przyklasnął. Już wiele lat temu mówił mi, że on wysysa z młodych jazzmanów energię jak wampir. Wtedy miał na myśli muzyków z Simple Acoustic Trio, w sobotę jego partnerem w wampirycznym tańcu z trąbką był Masecki, pianista niekonwencjonalny, nieobliczalny, z pewnością kreatywny.
Staram się być na każdym dostępnym koncercie Maseckiego, bo jego podejście do improwizacji fascynuje mnie. Już sam fakt, że niemal na każdy występ ciągnie ze sobą pianino pomalowane na niebiesko z czerwonym samolocikiem na boku świadczy, że instrument nie ma dla niego większego znaczenia. On nawet lubi jego skompresowane brzmienie, choć ze Stainwayem nie ma nic wspólnego. Czy samolocik to znak, że pianistyka Maseckiego to prawdziwy odlot. Ja sobie to tak właśnie tłumaczę.
Nasz wybitny trębacz szuka nowych inspiracji. Zagrał już prawie wszystko, występował w tak licznych konfiguracjach, że trudno je spamiętać. Szuka nowych doznań chodząc po galeriach, czytając książki, ale nic nie zastąpi konfrontacji na scenie z muzykami. Na North Sea Jazz Festival tydzień wcześniej byli to: saksofonista Chris Potter i pianista Craig Taborn.