– Ludzie lubią słuchać historii, a ja kocham je opowiadać – mówi „Rz" Jill Scott. – To wzięło się z czytania. Jako dziecko dostawałam książki na urodziny i kiedy dobrze szło mi w szkole. Z czasem rozsmakowałam się w wyszukanych narracjach, a im bardziej je doceniałam, tym bardziej chciałam snuć własne. Teraz czuję, ze moje możliwości są nieograniczone.
Scott frazuje z mocą natchnionych baptystycznych pastorów, improwizuje jak najlepsi jazzmani, a puentuje niczym wytrawny raper. Swobodnie przechodzi z recytacji do rozbudowanych melodii. To wytrawna wokalistka – umie sprawić, że jej utwory buzują emocjonalnym napięciem. – Moim zadaniem jest tchnąć w piosenkę żywe uczucia – uważa Scott. – Jeśli śpiewam o czymś bolesnym, muszę tego doświadczyć. Dlatego po sesjach w studiu i po koncertach jestem wykończona. Odsypiam, izoluję się od dźwięków, wyłączam nawet lodówkę. I nieruchomieję, najchętniej w wannie.
Z jednej frazy umie zbudować kompozycję o zaskakującej dramaturgii. W „So in Love" śpiewanej na nowej płycie z Anthonym Hamiltonem powtarza: „Jestem w tobie tak zakochana", na dziesiątki różnych sposobów i pod koniec utworu uczucie dzięki muzyce wybrzmiało w pełni. W tradycyjnym gospel pieśni były modlitwą, w wywodzącym się z niego soulu stały się miłosnymi wyznaniami, zaś w neosoulu, którego najjaśniejszą gwiazdą jest Scott, spotykają się oba doświadczenia: romantyczne i duchowe. „Hear My Call", najpoważniejszy i jedyny melancholijny utwór albumu, jest prośbą do Boga. Subtelnie wyśpiewanym lamentem nad własnym zagubieniem.
– Kiedy piszę, staram się powiedzieć: nie jesteście sami – mówi. – Jeśli czujecie się sfrustrowani, załamani – przeżywacie to, co inni. Wszyscy jesteśmy głupi, zakochujemy się w niewłaściwych osobach. Nikt nie jest idealny.
Wszystkie jej albumy są afirmacją życia. Dziewczyna z Filadelfii śpiewa porywające peany na cześć banalnych czynności albo krągłych ud, a z prozaicznej wyprawy na spacer robi epicką opowieść. Jak w refrenie jej największego przeboju „Golden": „doświadcza życia, jakby było ze złota".
Czego nauczyła mama
– Dorastałam w biednym i pełnym przemocy środowisku, choć najpierw żyłyśmy spokojnie – mówi Jill Scott. – Potem pojawiła się kokaina i zmieniła nasze osiedle w niebezpieczny świat. Ale mama, nawet w chudych czasach, robiła pyszną zupę ziemniaczaną, zapalała świece, włączała muzykę klasyczną i sprawiała, że zło znikało. Proste posiłki i muzyka pomagały żyć. Zamiast pogrążać się w beznadziei, robiłyśmy coś z niczego. Latem wychodziłyśmy za dom, nie było tam trawy – tylko maleńkie podwórko wylane betonem, dekorowałyśmy je jak kurort spa. To były nasze wakacje, siedziałyśmy w kostiumach kąpielowych, słuchałyśmy jazzu i funku. Uciekałyśmy z piekła, będąc w jego sercu. Muzyka może tak działać na każdego: jazz porusza współbrzmieniem instrumentów, a soul połączony z kieliszkiem wina doskonale relaksuje.