John Malkovich – rozmowa z Johnem Malkovichem

Z Johnem Malkovichem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 25.08.2011 17:30

John Malkovich – rozmowa z Johnem Malkovichem

Foto: materiały prasowe

Rz: Dlaczego znany aktor zaczyna projektować ubrania?

John Malkovich:

Nie wiem, tak się pewnie zdarza. Ludzie nie są przypisani do jednego zawodu na wieczność. Kreator mody Tom Ford czy malarz Julian Schnabel kręcą filmy i świetnie im to idzie. Dlaczego ja miałbym być skazany wyłącznie na plan filmowy czy scenę? Zawsze lubiłem modę. Tworzenie kolekcji jest dla mnie jeszcze jedną formą wyrażania siebie. Sposobem na obcowanie ze sztuką. Gdybym tego nie robił, musiałbym wymyślić sobie coś innego.

Zbliżenie - czytaj więcej

Skąd czerpie pan inspiracje do tej działalności?

Z życia, pracy, z tego, kim jestem. Z ulicy, muzeum i obejrzanego obrazu. Czasem gram w produkcjach kostiumowych, które coś we mnie zasieją. Innym razem zafascynuje mnie jakieś doświadczenie podczas podróży. Nie kalkuluję. Rysuję to, co przychodzi mi do głowy.

A są jakieś miejsca na świecie, które mają szczególny wpływ na pana gust i pomysły?

Wiedeń. Ale ten z przełomu XIX i XX wieku. W tamtym czasie to było cudowne miasto, w którym rodziła się nowoczesność. Muzyka, malarstwo, psychologia, literatura. Wszystko tam wtedy wybuchło z wielką siłą. Dzisiejsza stolica Austrii nie ma już tego uroku. Jest jedną z wielu metropolii, w której wszyscy nieustannie gdzieś się spieszą. Nie chodzą, tylko niemal biegną po ulicach.

To gdzie pan lubi być dzisiaj?

Dobrze się czuję w różnych miejscach. Dzielę czas między Europę i Amerykę, gdzie uczą się w college'ach moje dzieci. Ale są rejony, które chciałbym poznać lepiej. Daleki Wschód. Przede wszystkim Japonię i Chiny. Bardzo chciałbym spędzić tam kiedyś więcej czasu.

Pana najbardziej znana kolekcja „Uncle Kimono" wykorzystywała właśnie motywy dalekowschodnie. Jaka idea przyświeca ostatniej, na wiosnę 2012?

Właściwie żadna. Generalnie staram się unikać wszelkich przesłań. Nie należę do osób, które próbują wszystko wyjaśniać i nazywać słowami.

Ale jednak nazwał pan tę kolekcję „Technobohemian". To chyba coś znaczy.

Dobrze więc: chciałem opowiedzieć o cyganerii nowego stulecia. O kimś, kto wiedzie artystyczny styl życia, kosmopolicie, rozumiejącym współczesny świat oparty na nowoczesnych technologiach. Ale jest też prostsze wytłumaczenie tej nazwy. Znalazłem ją w książce mojego włoskiego znajomego Simone Ramilliego. On użył tego słowa na określenie sztuki życia lub życia w sztuce. Spodobało mi się i pożyczyłem je sobie. Książka nigdy nie została zresztą wydana. Próbowałem pomóc, ale się nie udało.

Gwiazdy często firmują kolekcje mody. Ale siostry Olsen czy Sarah Jessica Parker użyczają zwykle projektantom nazwisko i twarz. Pan przy swojej kolekcji wszystko robi sam.

Bo ja to lubię. Nie tworzę niczego na komputerze. Rysuję projekty ołówkami, kredkami. Jeżdżę na targi, gdzie wyszukuję materiały, dodatki, guziki. Potem dozoruję wykonanie pierwowzorów.

Gdzie się pan tego nauczył?

Nigdy nie brałem lekcji krawiectwa. Podpatrywałem świat mody, współpracowałem z kostiumologami w teatrze, w kinie. Uczyłem się w praktyce.

Jakich kreatorów pan ceni?

Nie mam czasu, żeby jeździć na pokazy mody, bo jestem zajęty jako aktor. Ale oczywiście są wielcy krawcy, których specjalnie cenię. Jak mój stary przyjaciel Brytyjczyk Bella Freud czy Prada, dla którego kiedyś pracowałem.

No właśnie, pan przecież prezentował stroje jako model. Jakie wspomnienia zachował pan z tamtych czasów? Jak widział pan wtedy świat mody?

Trudno jest generalizować. Z pewnością środowisko związane z modą nie zawsze jest godne podziwu. Sporo tam zawiści i źle rozumianej konkurencji. Spotkałem wtedy wielu nieszczerych ludzi, na których nie można polegać. Myślę, że w przemyśle filmowym długo by nie przetrwali. Ale poznałem też fantastycznych, kreatywnych artystów – solidnych, bardzo dbających o jakość produktów, które proponują, zakochanych w tym, co robią.

Chciałby pan zyskać pozycję wśród wielkich kreatorów czy traktuje pan tworzenie kolekcji jak hobby?

Moda z pewnością nie jest całym moim światem. Nie chcę dyktować trendów ani niczego nikomu narzucać. Nie zastanawiam się nawet, czy proponuję ubrania „modne". Projektuję zestawy, które mi się podobają i które sam chciałbym nosić. I noszę. W miarę elegancki mężczyzna może pójść w takim ubraniu do restauracji czy pojechać w podróż. Nie kończę swoich pokazów suknią ślubną i nawet bym nie mógł, bo nie szyję dla kobiet. Nie poddaję się też innym regułom świat mody. Na przykład podczas pokazu w Karlowych Warach stroje prezentowali czescy aktorzy. Byli fantastyczni. Nie lubię modeli, a zwłaszcza modelek. Sposobu, w jaki się poruszają po wybiegu, nienaturalności gestów, lalkowatej urody. Po ulicach też nie chodzą anorektyczne wieszaki na ubrania, lecz zwyczajni ludzie, którzy mają czasem cztery kilo nadwagi albo krótkie nogi. No więc nie jestem typowym kreatorem mody i nawet nie mam takich ambicji. Ale to też nie jest tylko hobby. Poświęcam temu zajęciu bardzo dużo wysiłku i czasu.

Ile panu zajmuje przygotowanie kolekcji?

Od pomysłu do powstania prototypu sześć miesięcy.

To kiedy ma pan czas na granie w filmach?

Nie gram aż tak dużo.

Ostatnio zdecydował się pan wystąpić w niewielkiej roli w „Transformers 3". Chyba nie bardzo jest pan kojarzony z takim repertuarem.

Każdy aktor chce od czasu do czasu zagrać w filmie, który ludzie oglądają. Tak się buduje swoją pozycję w świecie kina, a ja jestem zawodowcem. Dzięki aktorstwu płacę czynsz i mogę zaryzykować zrobienie kolekcji. Udział w przedsięwzięciu w rodzaju „Transformers" zarabia na to, że potem mogę zaangażować się w coś, co bardzo lubię. Zresztą praca w superprodukcjach hollywoodzkich bywa bardzo przyjemna.

Będziemy pana widywać w nich częściej?

Nie sądzę, nie jestem typem aktora, któremu często oferuje się role w wielkich amerykańskich hitach. Ale mój agent jest szczęśliwy, jak podpisuję kontrakt w Hollywood, więc szuka tam dla mnie ról.

A pan lubi fabrykę snów?

Lubię tam wielu ludzi. Na przykład Jerry'ego Bruckheimera, z którym współpracowałem przy „Con Air", albo Matthew Cohena, który współprodukował „Transformers". Ale nie jestem częścią tego świata. Nawet nie mieszkam na stałe w Hollywood. Zauważyła pani, że większość wielkich produkcji hollywoodzkich, w których grałem, była reżyserowana przez Europejczyków? „Con Air. Lot skazańców" zrobił Anglik Simon West, „Na linii ognia" Niemiec Wolfgang Petersen. Zresztą to nie ma znaczenia, gdzie człowiek gra: w Ameryce czy Europie. Filmy hollywoodzkie, portugalskie czy francuskie mogą przynieść taką samą satysfakcję. Liczą się ludzie, z którymi pracuję.

Powiedział pan, że projektując modę, kieruje się pan intuicją. Grając też?

Absolutnie tak. Nie deprecjonuję metod, jakimi pracują i przygotowują się do roli Robert De Niro czy Dustin Hoffman. Ale ja nie spędzam trzech miesięcy w szpitalu dla psychicznie chorych, żeby zagrać szalonego bohatera. Znacznie bardziej wierzę własnej intuicji. I temu, że gdy zgasną światła na teatralnej widowni albo ruszy kamera, to stanie się coś niezwykłego. I czasem się to staje.

Reżyser, aktor, projektant mody. Ciekawa jestem, czy nigdy nie żałował pan, że przed laty, zakochany w dziewczynie, idąc za głosem serca, przeniósł się pan z wydziału socjologicznego na aktorski?

Czy ja wiem? Czasem myślę, że może dobrze byłoby robić w życiu coś poważniejszego. Ale nie mam pojęcia, co by to mogło być. Zresztą uważam, że mam sporo szczęścia. Na świecie jest wielu bardzo utalentowanych ludzi, którzy nigdy nie dostaną szansy, by swój talent rozwijać. A ja swoją dostałem.

Podobno teraz rusza pan do Rosji.

Tak, w ubiegłym roku wyreżyserowałem tam operę, teraz robię następną. Widzi pani, nie nudzę się w życiu.

John Malkovich

Urodził się 9 grudnia 1953 roku w Christopher, na południu Illinois. Karierę aktorską zaczynał w Chicago w grupie teatralnej Steppenwolf. Polubił teatr i nigdy z niego nie zrezygnował. Do jego najwybitniejszych kreacji należy rola w „Śmierci komiwojażera", gdzie zagrał z Dustinem Hoffmanem. Jest również cenionym teatralnym reżyserem. Do kina trafił późno, ale już za debiutancką rolę w „Miejscach w sercu" Bentona dostał swoją pierwszą nominację do Oscara. Dziś ma na koncie wiele znakomitych ról filmowych, m.in. w „Niebezpiecznych związkach", „Imperium słońca", „Pod osłoną nieba", „Myszach i ludziach", „Na linii ognia", „Mary Reilly", „Con Air. Locie skazańców", „Portrecie damy", „Być jak John Malkovich". W Stanach często był obsadzany w rolach wykolejeńców i psychopatów, europejscy reżyserzy chętnie dostrzegają w nim intelektualistę i outsidera. Modą zajmuje się od 11 lat. Swoją nową kolekcję, którą pokazał niedawno we Florencji, zaprezentował też podczas festiwalu w Karlowych Warach. Mówi, że moda jest jego pasją.

Niezwyciężony Secretariat | 9.00 | hbo | PIĄTEK

Wojna uczuć | 20.05 | hbo | PIĄTEK

Rz: Dlaczego znany aktor zaczyna projektować ubrania?

John Malkovich:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku