W tym, co skomponował Eugeniusz Knapik dla Opery Narodowej, jest moc i bezkres oceanu. Muzyka unosi słuchacza w świat, gdzie nie widać brzegu. Podziwiamy potęgę dźwiękowego żywiołu, ale jednocześnie fale brzmień jednostajnie kołyszą aż do znużenia.
W tej operze odnaleźć można najważniejsze cechy muzyki Eugeniusza Knapika, który chętnie odwołuje się do tradycji. Są w „Moby Dicku" echa Wagnera czy Brittena, ale i staropolski cytat z Wacława z Szamotuł. Całość jest świetnie zorkiestrowana, a dyrygent Gabriel Chmura, który umie sobie radzić z materią wielkiej symfoniki, potrafi wydobyć walory tej partytury.
Knapik jest jednak kompozytorem nastroju i refleksji, a nie konfliktów i emocjonalnych napięć, z których buduje się spektakl. Jeśli w Operze Narodowej „Moby Dick" zyskał intrygujący kształt teatralny, jest to zasługą Barbary Wysockiej. Stworzyła obrazy sugestywne, zapadające w pamięć, a przy tym integralnie złączone z muzyką.
Kompozytora oraz autora libretta Krzysztofa Koehlera w powieści Melville'a o szaleńczej pogoni kapitana Ahaba za wielkim wielorybem bardziej interesują motywy symboliczno-biblijne. Przywołują postacie proroków: Izmaela, który jako obserwator zdarzeń ma dać świadectwa prawdzie, i Jonasza, który przed boskimi nakazami usiłował schronić się na morzu.
Kto nie zna „Moby Dicka" Melvile'a, może mieć kłopoty z ogarnięciem akcji opery, tym bardziej że większość głównych wykonawców nie radzi sobie z przypisanymi im monologami. Szlachetnym wyjątkiem jest kreacja Agnieszki Rehlis, każdego wyśpiewanego przez nią słowa słucha się w napięciu.