Filip Bajon oparł „Panie Dulskie" na dramacie Gabrieli Zapolskiej, ale nie zrobił nudnej ekranizacji szkolnej lektury. Powstała raczej „wariacja na temat". Reżyser pokazał dulszczyznę, która nas trawi. Nie bez powodu na początku kamera podjeżdża do drzwi. Zamkniętych. Za nimi kryje się niejedna tajemnica.
Dulską z początku wieku XX gra Krystyna Janda. A potem są kolejne: Katarzyna Figura jako córka, która w dzieciństwie widziała dramat brata i służącej, co wykorzystuje, żeby szantażować matkę.
Wreszcie Maja Ostaszewska jako współczesna Dulska. To młoda reżyserka, która chce nakręcić film o własnym domu. „Tak się teraz filmy robi: o rodzinie, ojcach donosicielach, o tym, co się wymiecie spod dywanu" – mówi. Niby jest inna, zbuntowana, bezkompromisowa, dążąca do prawdy. Ale czy na pewno?
Bajon kreśli portrety ludzi, którzy mówią o sobie: „Dulscy zawsze byli z boku: listów nie podpisywali, w podziemiu nie walczyli, o Holokauście się z filmu dowiedzieli, w »Solidarności« też nie byli". Próbowali bezpiecznie przetrwać dziejowe burze. Budzą lekką odrazę, ale są zanurzeni w tradycji – z obrazem Rodakowskiego na ścianie. I chronią własną rodzinę. To zresztą również przesłanie „Pań Dulskich". Niejedna rodzina kryje tajemnice, których nie da się do końca poznać.
Z kolei bohaterami filmu „Excentrycy" Janusza Majewskiego są inteligenci o artystycznych duszach. Ci, którzy w latach 50. furtkę do duchowej wolności próbowali znaleźć w muzyce, w mającym smak niezależności jazzie. W „Paniach Dulskich" w tym czasie bezgłośnie ze strachu śpiewano kolędy, oni w nocnych klubach grali „Chattanooga choo choo", zderzając się, czasem boleśnie, z komunistyczną rzeczywistością.