Muzyczny świat jest zszokowany, że 79-letni bard, najczęściej odbierany jako kontestator, wojownik o wolność jednostki, sprzedał takie hymny hipisowskiej generacji jak „Blowin 'In The Wind", „Like a Rolling Stone" czy „Knockin 'On Heaven's Door" – jakby to były udziały w fabrykach. Poniekąd są, tylko sława pierwszego poety wśród rockmanów, który dostał w 2016 r. Nobla, mogła robić mylne wrażenie.
Dylan w przeciwieństwie do The Beatles i The Rolling Stones od debiutu w 1962 r. był świadomym graczem na rynku praw autorskich. Nie zadowalał się medialną sławą, tylko negocjował wysokość tantiem. Podobno dolara od longplaya. Od początku nagrywał tylko autorskie płyty, by wszystkie tantiemy były dla niego. Otrzymał pseudo Pay Lady Pay w nawiązaniu do słynnego hitu.
Nie wystąpił na Woodstock, ale nagrał „The Basements Tapes", a nagrania miały być ofertą dla innych wykonawców. Sprzedał 125 mln albumów, co w branży nie jest liczbą rekordową, ale też inkasował wszystko sam.
Od dawna robił interesy reklamowe. W 1994 r. pozwolił poprzednikowi PricewaterhouseCoopers wykorzystać w spocie „The Times They Are A-Changin'". Zawarł umowy z Victoria's Secret, Apple'em, Cadillakiem, Pepsi i IBM. Wprowadził na rynek ekskluzywne whisky Heaven's Door.
Dylan wybrał idealny moment na sprzedaż. W tym roku jego nowy album „Rough And Rowdy Ways" był wydarzeniem i osiągnął szczyt amerykańskiej listy przebojów, a jak pisze „Music And Buisness Worldwide", zwycięska ekipa Bidena chce podnieść podatki dla gwiazd, które zarabiają ponad milion dolarów. Tantiemy od praw autorskich i publishingu będą więc realnie niższe i warto je zmonetyzować po najwyższym kursie.