Turnau: Ludziom brakuje empatii

Muzyk mówi Jackowi Cieślakowi o najnowszym albumie „L" z nieznanymi i bardzo znanymi piosenkami.

Aktualizacja: 15.10.2017 18:07 Publikacja: 15.10.2017 17:54

Grzegorz Turnau: Zbyt duże jest dziś przyzwolenie na brutalność języka.

Grzegorz Turnau: Zbyt duże jest dziś przyzwolenie na brutalność języka.

Foto: materiały prasowe, Tomek Sikora

Rz: Ci, którzy nie uczyli się łaciny, nie wiedzą, że tytułowe rzymskie „L" nawiązuje do pana pięćdziesiątych urodzin, ale zauważą, że trzypłytowy album przynosi więcej niż pięćdziesiąt nagrań.

Grzegorz Turnau: Cały ten zestaw jest dziełem przypadku, a złożyły się nań utwory, które stanowią fragmenty różnych cyklów, jednak nie były dotąd publikowane. Kilka piosenek do wierszy Szymborskiej, Iwaszkiewicza, Staffa, Leca nagrałem na prośbę Teresy Kotlarczyk do telewizyjnego programu poetyckiego. Zdaję sobie sprawę, że dziś mówienie o takich programach brzmi jak żart! Jedyna piosenka, która pojawia się w formie zmodernizowanej, bo wersja sprzed 22 lat została ożywiona nowymi instrumentami, to „Koszula". Wyraża mój ontologiczny niepokój. Twórca „Koszuli", krakowski poeta Tadeusz Śliwiak, którego poznałem, jest dla mnie ważny. Jest przecież autorem „Ta nasza młodość", hymnu środowiska „Piwnicy pod Baranami", z jakim byłem związany.

Czyje tomiki teraz pan czyta, być może z myślą o nowej płycie?

Od dawna chodzi za mną Robert Frost w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, ale jest we Froście mroczna tajemnica, której nie jestem jeszcze w stanie wyrazić muzycznie. Odświeżyłem sobie ostatnio poezję Jana Rostworowskiego, do której miałem wielką słabość, a na płycie śpiewam jego „Lunaparki". Jednak na bieżąco czytam prozę, nie współczesną, tylko Josepha Rotha, czyli siedzę w klimatach C.K.

Pana Kraków pięknieje, ale kojarzy się też z bitwą o Stary Teatr i angielskimi turystami. Podoba się to panu?

Gdy nie wiem, co odpowiedzieć, cytuję zawsze rysunek Andrzeja Mleczki. Na jednym z nich idzie facet przez osiedle zalane wodą i stwierdza: „Pęknie rura i już mówią, że Kraków to Wenecja północy". Kraków stał się Wenecją północy w tym sensie, że przemysł turystyczny wyludnił Stare Miasto. Ale lubię Kraków – jest zadbany i odrestaurowany, świetnie działa komunikacja. A jeśli chodzi o Stary Teatr, znam dobrze jego historię, bo zacząłem śpiewać w „Dziadach" Swinarskiego i pamiętam, że każda zmiana dyrekcji wywoływała awanturę. Nowy dyrektor Marek Mikos jest mi znany jako recenzent „Gazety" sprzed lat, ale nie miałem pojęcia, że dojdzie do sytuacji żenującej chyba również dla niego. Mam wrażenie, że dłużej klasztora niż przeora. Stary Teatr sobie poradzi.

W aurze C.K. utrzymane są dwie piosenki śpiewane z Andrzejem Sikorowskim – „Nad kanałem Dunaju" o Wiedniu Franciszka Józefa i „To jest możliwe tylko tutaj" o Krakowie.

Od 19 lat gram z Andrzejem program „Pasjans dla dwóch". Dzieli nas 18 lat, ale więcej łączy. Pochodzimy z rodzin związanych z Krakowem, które się znały. Ojciec Andrzeja był kolegą mojego dziadka z redakcji „Dziennika Polskiego". Połączył nas też wspólny stosunek do coraz bardziej otaczającej rzeczywistości. Sam sobie zadaję pytanie, dlaczego nie śpiewaliśmy dotąd „Nad kanałem Dunaju". Może będzie okazja. Piosenka jest oparta na wierszu Leca o strasznych czasach i rymuje się z moimi lekturami Rotha, który po I wojnie światowej pisał o dekonstrukcji świata, w jakim się wychował. Obawy związane z zanikiem ładu mi też są coraz bliższe. Zbyt duże jest dziś przyzwolenie na brutalność języka, co może przerodzić się w akty brutalności fizycznej. Ludziom zaczyna brakować empatii, a przecież wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Nikt nie jest bardziej „mojszy" lub „twojszy", jak mówi się w „Dniu świra".

O tym jest najnowsza piosenka na płycie, „Kolęda dla tęczowego Boga" śpiewana z Magdą Umer.

To jest piosenka do szpiku ekumeniczna, podważającą sens myślenia o wyższości jednej z religii. Ludzie są równi bez względu na to, w kogo wierzą i czy urodzili się w Aleppo, w Łodzi czy na łodzi w drodze do brzegów Europy. Każdy z nich może być jak rodzący się Bóg – Jezus, dla którego zabrakło miejsca w gospodzie. A na płycie są też napisane z Michałem Zabłockim piosenki pochodzące z telewizyjnego cyklu związanego z „Dekalogiem" Kieślowskiego. Do „Kolędy dla tęczowego Boga" pasuje szczególnie fraza „Ciesz się, że żyjesz i daj żyć innym/ Powiedział bóg do boga, przed nami długa droga". Tęczy, oczywiście, się czepiano. Dlatego szanownym katolikom, którym w głowie tylko LGBT, chciałem przypomnieć, że tęcza w Biblii jest symbolem nadziei, który Noe zobaczył po potopie.

Jest na płycie wspaniały duet ze Zbigniewem Wodeckim.

„Chciałem napisać piosenkę" wybrałem do zestawu zanim doszło do niespodziewanej śmierci Zbyszka. Kiedy zaprosił mnie na swój benefis do Poznania, pomyślałem, że muszę trzymać fason i zamiast śpiewać starocie – napisałem dla nas nowy numer. Jak zwykle, wszystko działo się na ostatnią chwilę. Stworzyłem muzykę, tekst, przywiozłem nuty dla orkiestry, ale czasu na rzetelne próby zabrakło, a ponieważ tematem piosenki jest chęć jej napisania, dlatego zrealizowaliśmy ten plan na żywo. Zbyszek miał luz i brzmi jakby znał te nuty od dziecka. To jeszcze jeden dowód na to, że był wybitnym muzykiem, dla którego powinno się stworzyć teatr muzyczny. Nie wykorzystano jego talentu. Żeby grać podróżował, wiele czasu spędzając w samochodzie. Mówił: „Z zawodu jestem kierowcą, a w wolnych chwilach śpiewam". Nie przypuszczam jednak, by chciał, by wspominać go elegijnie.

Powiedzmy o DVD, na którym piosenek jest bez liku.

Kilka godzin nagrań koncertowych. Znalazł się tam dwuczęściowy koncert z Teatru im. Słowackiego z 1998 roku, na który składają się piosenki z płyty „Tutaj jestem" oraz wcześniejsze. Piosenki Przybory i Wasowskiego z płyty „Cafe Sułtan" nagrałem w warszawskim „Czułym Barbarzyńcy" w 2005 roku, a na widowni zasiadła pani Maria Wasowska oraz rodziny Wasowskich i Przyborów, co ma dla mnie znaczenie sentymentalne. Jest też pierwszy mój telewizyjny recital „Zanim", bardzo zabawny, z udziałem Piotr Skrzyneckiego i Zbigniewa Preisnera w rolach króla i potwora. A całość kończy się moim debiutem z 1984 r. z koncertu laureatów Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Miałem wtedy niecałe 17 lat. Ponieważ wcześnie zadebiutowałem, wszyscy myślą, że jestem starcem. A ja dopiero zaczynam! Nagrałem już zresztą nową płytę, która ukaże się wiosną. Pierwszą po angielsku.

Po angielsku?

Pierwsze piosenki i nauka śpiewu związane są z moim rocznym pobytem w Anglii, gdzie zaliczyłem ósmą klasę podstawówki. Dopiero potem zacząłem śpiewać po polsku. Nagrałem piosenki The Beatles, McCartneya, Queen, Stinga, Billy Joela. A na co dzień jestem kierownikiem muzycznym Teatru Lalka w Warszawie, gdzie zaprosił mnie dyrektor Jarosław Kilian. Premiera „Krawca niteczki" z moją muzyką w styczniu. Zapraszam.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"