Jak powinniśmy rozumieć hasło tegorocznego Festiwalu „Tak daleko, tak blisko..."?
Stanisław Leszczyński: Wielowątkowo. Jeśli skupimy się na samej muzyce, zauważymy, że Festiwal proponuje w tym roku spotkania z nią na kilku poziomach, z dużą rozpiętością okresów i epok, do których sięgnęliśmy. Będziemy słuchać utworów Bartłomieja Pękiela, Marcina Mielczewskiego czy Gesualda da Venosy, ale także najnowszej kompozycji Brytyjczyka Marka Simpsona „An Essay of Love", która powstała w czasie pandemii i jest dedykowana pamięci jej ofiar. To piękna sonata na skrzypce i fortepian, trochę eklektyzująca, o romantyczno-nostalgicznym nastroju. Zagrają ją Alena Baeva i Vadym Kholodenko. Wspomnianą rozpiętość mamy również w nurcie wokalno- -instrumentalnym, od madrygałów do oper Moniuszki i Donizettiego, od pieśni Mozarta, Beethovena i Schuberta do Raula Koczalskiego i Mieczysława Wajnberga. Festiwal łączy bardzo różne gatunki i style. Ale ta odległość w muzyce bywa niekiedy pozorna, bo jeśli wsłuchamy się w nią, zapominając o całym naszym bagażu intelektualnym, okaże się, że klimat utworów dawnych często nie jest zbyt odmienny od Chopina, odnajdziemy w nich ten sam rodzaj żalu.
To jest jednak tylko jedno odniesienie do hasła tegorocznego Festiwalu, ono odnosi się także do aktualnego czasu. Pandemia uświadomiła nam, że to, co wydawało się bliskie, bywa takim pozornie. Internet przyszedł z pomocą w naszych kontaktach ze sztuką w miesiącach lockdownu, ale zaoferował tylko erzac kontaktów. Może dać jedynie cząstkę przeżyć, jakich doznajemy, obcując z muzyką bezpośrednio w sali koncertowej.
A teraz publiczność Festiwalu będzie miała możliwość spotkania z artystami, którzy w poprzednich edycjach stali się jej bliscy, a przez ponad rok byli daleko, niedostępni.
Kontekst, o którym pan wspomniał, dotyczy również artystów. Oni także podlegali izolacji pandemicznej, teraz przyjadą do Warszawy z różnych stron świata i spotkają muzyków, z którymi są zaprzyjaźnieni. Będą to dla nich bardzo ważne spotkania.