Przyszły na casting. Wszystkie były gotowe do udziału w projekcie, który w dużej mierze wykorzystuje dystans do siebie. Anna Dzieduszycka – karlica początkowo wahała się, czy zatańczyć do „Born this way" Lady Gagi i czesać białego jednorożca. Przełamała się rozumiejąc, że chodzi o pokazanie stereotypowego obrazu dorosłej, pięknej kobiety o 118 cm wzrostu. Podobnie Maja Tur, która ma stwardnienie rozsiane, padaczkę i Bóg wie co jeszcze, zrobiła z tego stand up. widzowie biją brawo, komentują na żywo, siadają na wózku inwalidzkim, wbrew przesądowi, że jak się raz usiądzie, to kiedyś się na niego wróci. Spektakl „W Przechlapanem" jest tak skonstruowany, że widz jest wkręcany w mechanizmy współczucia i litości, żeby za chwilę go stamtąd wyszarpnąć i pokazać, jak takie zachowanie potrafi odebrać osobie o alternatywnej motoryce poczucie godności. Takie jest zadanie choreografii krytycznej.
Czy angażując osoby niepełnosprawne w swoich spektaklach nie miałeś obaw, że zostaniesz posądzony o kreowanie sensacji, na wzór gabinetu osobliwości, czy cyrku z XV wieku?
Zawsze tak będzie. Widzowie przychodzą na ten spektakl, żeby pooglądać dziwnych, brzydkich, żeby poczuć swoją stabilną normę. "W Przechlapanem" udało nam się udowodnić, że paralici nie muszą niczego udowadniać. Wystarczy znieść język politycznej poprawności i myślenie dotyczące tego, że muszę dostrzec w tobie pewną wartość pomimo tego, że jesteś inny. W momencie, gdy wyrzucimy słowo "pomimo" nie ma różnicy w relacjach interpersonalnych, ustanawiamy nową normę. Kłopotem jest jej trwałość, która poddana silnemu działaniu generalnie przyjętych zachowań, często nie ma długiego terminu ważności.
"W Przechlapanem" jednym z tematów jest sztuka osób o alternatywnej motoryce.
Sztuka powinna być traktowana zawsze jak sztuka, bez dodatkowego przypisu i bez względu na to, czy obraz jest namalowany dłonią, czy stopą. Jeśli patrzysz na „artystów malujących ustami" jak na po prostu artystów, to zobaczysz, że wielu z nich pod płaszczykiem swojego paralictwa maluje strasznie złe rzeczy. Wielu niepełnosprawnych dostaje zamówienia na bałwanki, kurczaczki i maluje obrazy na akord. I weź to teraz zestaw z takim Nowosielskim, czy Sasnalem. Ponad wartość estetyczną przenoszony jest wątek niepełnosprawności i jest on w różny sposób wykorzystywany.
Jeśli artyści wykorzystują go świadomie, nie ma w tym nic złego, gorzej jest, jeśli z założenia przypisuje się większości z tych „dzieł" wysoką wartość artystyczną i ucina możliwość oceny stwierdzeniem „no ale to jest namalowane ustami". To jest słabe. Mogę o sobie powiedzieć „jestem osobą niepełnosprawną z I grupą inwalidzką" i powtarzam to często, pokazując jak to jest nośne i nieznośne na dłuższą metę. Paralictwo jest medialne, w zasadzie od zawsze: trzy rączki, karły, ludzie ze zniekształconymi twarzami zawsze fascynowali. Temat paralictwa musiał się pojawić w moim projekcie tożsamościowym, przecież nie ukryję tego, że nie mam czucia w nogach.
Taniec współczesny w Polsce jest w niszy. Nie myślałeś o tym, żeby wyjść do szerszej publiczności?
Właśnie po to są media. Tańczę od siedmiu lat. Od tego czasu przyglądam się życiu środowiska i widzę zmiany. Pamiętam początki, kiedy robiłem żenujące projekty społeczne przy Śląskim Teatrze Tańca. Oprócz niego prężnie działał Polski Teatr Tańca, Kalisz z Jurewiczem no i powolutku rodził się Stary Browar w Poznaniu. Teraz widzę dużą zmianę w polskim tańcu i na poziomie estetycznym i instytucjonalnym. Są coraz silniejsze propozycje, jak Festiwal Ciało/Umysł i Nowy Taniec na Malcie. To przykładowe imprezy, które pokazują, co ciekawego dzieje się w tańcu poza Polską, jednakowoż wciąż w nieco podobnej linii kuratorskiej. We Wrocławiu jest Impart z programem „Wibracje Taneczne" Adama Kamińskiego. Powstał wreszcie Instytut Muzyki i Tańca, portal taniecpolska.pl, najważniejsza baza danych o tańcu tzw. „artystycznym" w Polsce. Mamy młode pokolenie świetnych krytyków piszących o tańcu nie tylko klasycznym, jak na przykład Julia Hoczyk, Anna Królica, Witek Mrozek.
Czy będąc tancerzem-paralitą, czujesz, że masz specjalne miejsce na polskiej scenie?
Specjalne miejsce mam pod supermarketem na kopercie. A na serio - jestem po reżyserii teatralnej w PWST i mam inną historię niż większość kolegów i koleżanek: 11 lat na wózku, wstał, tańczy. Wykorzystuję materiał autobiograficzny, staram się znaleźć formę na to, żeby to nie było tylko „wyflaczanie się" przed widzem. Mam jakiś pomysł na swoją twórczość – to też mnie wyróżnia. To, co robię jest komentowane przez media, grupa widzów jest coraz większa. Nie przekłada się to jednak na ilość zaproszeń na festiwale taneczne, ponieważ nie dostosowuję się do proponowanej przez kuratorów tańca w Polsce linii estetycznej. Wie się, co należy komu zaproponować, żeby w danym miejscu zrobić projekt. Wiadomo już co zobaczymy podczas corocznego Solo Projektu w Poznaniu (sam byłem rezydentem w tym programie) i kto zostanie zaprezentowany na Polskiej Platformie Tańca. Mówię to oczywiście jako ten zawistny, ale jednak z czułością przyglądając się pierwszym kiełkom polskiej produkcji tanecznej.
W tańcu jest coraz mniej tańca, niestety bardzo często brakuje też konceptu.
Oj, to już też pewien slogan. Weronika Pelczyńska zrobiła ostatnio ciekawy projekt łączący taniec i wykład performatywny o ekonomii. Magda Przybysz robi różnorodne prace na styku lecture-performance i ruchu albo najnowszych technologii i tańca, małe projekty Izy Szostak są coraz ciekawsze. Jak widać interesuje mnie pewien konkretny kierunek myślenia o performensie tanecznym. Na razie na scenie polskiej rzadko spotykany, ale jak polscy tancerze zwietrzą temat, że na polityce można zrobić kasę, to zaczną robić choreografie społeczne ze starszymi, niepełnosprawnymi, genderowe, o AIDS, demokracji i ucisku zwierząt.
Jest nurt teatrów tańca, które wciąż aspirują do robienia Wielkiej Sztuki, ale brakuje wielkich choreografów. Estetyka wypracowana w Starym Browarze powinna być może już się nieco zredefiniować. Projekty, które zakładają eksperyment, ryzyko artystyczne, poszukiwanie prawdy ruchu, dziwnym trafem przynoszą za każdym razem dość zbliżone estetycznie efekty. Wszyscy szukają głęboko, robią work in progress, a projekty coraz częściej upodabniają się do siebie. Są hermetyczne, nudne i zamknięte dla jeszcze nierozeznanego w tańcu polskiego widza. Gdy po raz kolejny widz płacący za bilet wyjdzie ze spektaklu tanecznego z wydziaranym na czole „WTF!?", to już na kolejny nie przyjdzie. Może to właśnie znak, że trzeba iść w innym kierunku.