Przyjeżdża w grudniu do Polski, by promować trzecią solową płytę „Curtis”. Przed jej premierą wyzwał na pojedynek innego giganta hip-hopu – Kanye Westa, którego „Graduation” ukazała się tego samego dnia. 50 Cent obiecał, że jeśli jego album sprzeda się gorzej niż krążek konkurenta, nigdy więcej nie nagra solowego materiału. Przegrał ten wyścig. To może oznaczać, że pierwsza wizyta rapera w Polsce będzie zarazem ostatnią, ale do takich zapowiedzi nie warto przywiązywać wagi. Jay-Z też kiedyś zapewniał, że nieodwołalnie zakończy karierę solową, ale wciąż nagrywa i koncertuje.
50 Cent ma większy talent do zarabiania pieniędzy niż komponowania i to on wyniósł go na szczyty list przebojów. Walnie przyczynił się do tego, by hip-hop stał się synonimem popu. Na ostatniej płycie zaprosił do współpracy księcia popu Justina Timberlake’a i wysoko notowaną wokalistkę z girlsbandu Nicole Scherzinger. Wie, co robi. Miał w ostatnich latach wiele przebojów – „Just A Lil Bit”, „In Da Club”, „Candy Shop”. I nieważne, jak potępiali go krytycy ani jak wściekały się niezależne hiphopowe autorytety. Publiczność go lubi.
Zadziwiające, bo 32-letni Curtis James Jackson to mało czarujący typ. Pochodzi z rozbitej rodziny. Matka zmarła, gdy miał osiem lat, ojciec odszedł, wychowywała go babcia. Dorastał w zamieszkanej przez jamajskich imigrantów części Queens. I zajmował się tym, o czym większość raperów tylko rymuje – narkotykami, rozbojami. W połowie lat 90. wielokrotnie siedział w areszcie. Ma blizny po kilku ranach ciętych i twierdzi, że został dziewięciokrotnie postrzelony.
Cudowna przemiana nastąpiła, gdy Jackson spotkał członka słynnego tria Run D. M. C. Jam Maste Jay usłyszał próbkę rapu w jego wykonaniu i od razu zaproponował mu kontrakt. Tuż przed ukazaniem się debiutanckiego „Power of the Dollar” 50 Cent został postrzelony. Wytwórnia Columbia nie chciała z nim robić interesów, a płyta trafiła na półkę. Przez dwa lata raper występował na scenie niezależnej. Tam założył grupę G-Unit, którą w ciągu ostatnich lat zmienił w potężną raperską stajnię. Z niebytu wyciągnął go biały raper Eminem, który zaoferował współpracę z guru agresywnego gangsta rapu Dr. Dre. Stworzony z ich poparciem album „Get Rich or Die Tryin” z 2003 r. był dużym sukcesem komercyjnym. I choć od tamtej pory popularność 50 Centa chwilami malała, jego życiorys jest chyba najbardziej doniosłym przykładem na to, że rap, powstały jako głos zapomnianych gett, stał się trampoliną indywidualnych karier.
Potwierdza to nowy klip 50 Centa „Ayo Technology”. Błyszczą brylantowe kolczyki, sportowe samochody i garnitur. Realny sprawdzian możliwości rapera 18 grudnia na Torwarze, bilety od 144 do 330 zł.